Dziś jest Czwartek, 28 marca 2024
Czytania
Gazeta parafialna

Literatura

Całun (Pamięci Zbigniewa Herberta)

Wiesław Ratajczak

Wielu ludzi doświadcza w dzieciństwie przerażającego i zawstydzającego uczucia, które łączy się z myślą, co by było, gdyby ktoś bliski umarł. Wchodzi się nocą na palcach do ciemnego pokoju i z niepokojem nasłuchuje, czy kochany, stary człowiek jeszcze oddycha. Z czasem doskonalimy się w wypieraniu złych myśli i już nie ulegamy niemądrym niepokojom. Dlatego takim zaskoczeniem jest zawsze śmierć bliskiej osoby, choćby nawet choroba i wiek kazały przygotowywać się do pożegnania.

O tym, że Zbigniew Herbert ma kłopoty ze zdrowiem, mówiło się już od dość dawna, ale chyba niewielu myślało o tym, jak sobie bez niego poradzimy. Stąd dziś smutek łączy się z bezradnością, zapewne także u tych, którzy Herberta krytykowali. Bo przecież odszedł ktoś, kogo osobowość i twórczość była stałym punktem odniesienia. Czytaliśmy jego wiersze odruchowo ich szczerość sprawdzają w życiu poety, tylko osobista wierność uprawniała go do pisania o wierności. Młodość urodzonego w i 924 we Lwowie Zbigniewa Herberta przypadła na czas wojny. Był żołnierzem Armii Krajowej, studiował polonistykę na tajnym uniwersytecie. Po wojnie - pamiętając zajęty przez Armię Czerwoną Lwów, rozumiał zresztą, że Polską rządzi nowy okupant - studiował prawo i ekonomię, został też uczniem wybitnego filozofa, Henryka Elzenberga. Mając świadomość konsekwencji swego wyboru i nie wierząc, że sytuacja Polski kiedykolwiek się zmieni, nic szukał dla siebie miejsca w literackim światku. Gdy inni, za cenę mówienia i pisania świństw i głupstw, opływali w pisarską sławę i dostatek, Herbert wykonywał różne - niezbyt atrakcyjne, mówiąc oględnie - prace zarobkowe, trzymając się z dala od tego, jak się wyraził, "cyrku pcheł". Miał więc pełne moralne prawo, by w słynnej rozmowie z Jackiem Trznadlem o postawach pisarzy w czasach stalinizmu mówić o tchórzostwie, pazerności i haniebnym zachowaniu literatów. Sam na debiut książkowy zdecydował się dopiero po przełomie 1956 roku. Wtedy ukazała się "Struna światła", po niej kolejne tomy poezji: "Hermes, pies i gwiazda", "Studium przedmiotu", "Napis", "Pan Cogito", "Raport z oblężonego miasta i inne wiersze", "Elegia na odejście", "Rovigo", a w roku śmierci "Epilog burzy". W ostatnich latach, po jego kilku ostrych wystąpieniach publicystycznych i opowiedzeniu się za stanowczym rozliczeniem komunistów, wielu dziwiło się, dlaczego Herbert tak mocno angażuje się we współczesne sprawy, dlaczego w gniewie często bywa nadmiernie surowy, nawet niesprawiedliwy. Myślę, że jego reakcje wywoływała współczesna zgoda na moralna nijakość, na zrównywanie argumentów niedawnych prześladowców i ich ofiar, na przechodzenie do porządku nad nie ukaranymi zbrodniami.

Na wiele sposobów krytycy czytali jego wiersze. Słusznie widzieli w nim oczywiście poetę-moralistę, który bierze na siebie ciężar odpowiedzialności za losu narodu w krytycznym momencie historii, w czasach powszechnego zeszmacenia każe zachowywać się porządnie, na wszystkie wykroty i kombinacje odpowiada prostym "tak trzeba". Role sztuki określił kiedyś jako "budowanie tablic wartości, ustalanie ich hierarchii, to znaczy świadomy, moralny ich wybór z wszystkimi życiowymi i artystycznymi konsekwencjami." Poezja, mogłoby się wydawać, pozostaje słaba wobec przemocy polityki i historii. Jednak przykład Herberta - sam zresztą powiedział kiedyś: "to wielka pycha utrzymywać, że można wpływać na losy świata, pisząc wiersze" - przekonuje, jak skutecznie literatura może pomóc upokorzonym odzyskać wolność.

Byłoby fatalnym błędem widzieć w Zbigniewie Herbercie wyłącznie poetę czasów zniewolenia. Potrafił przemawiać patetycznym tonem o sprawach ogółu, ale także - dzięki przenikliwej ironii - zmuszał do życia w intelektualnym i etycznym napięciu. Tym, którym wystarczało przyjęcie opozycyjnej wobec władzy postawy, przypominał: "życie jest bardziej zawiłe, bardziej tajemnicze, bardziej skomplikowane niż partia, wojsko, policja; oderwijmy się trochę od codzienności, rzeczywiście okropnej, i starajmy się pisać z wątpliwości, niepokoju, rozpaczy."

Dla niektórych czytelników pozostanie Zbigniew Herbert przede wszystkim przewodnikiem po ogrodzie europejskiej sztuki. W dwóch tomach esejów, w "Barbarzyńcy w ogrodzie" i "Martwej naturze z wędzidłem", uczy uważnego i czułego "czytania" dzieł sztuki. W tytułowym szkicu drugiego ze zbiorów, tło martwej natury Torrentiusa autor nazywa "przezroczystą pokrywą czeluści". Gdyby to zdanie odnieść do literatury, to można by nim metaforycznie określić najważniejszą cechę Herbertowskiej poetyki. Bo te bardzo oszczędne w formie wiersze mają być właśnie "przezroczystą pokrywą czeluści". Parę słów, jeden obraz czy sytuacja stawiają czytelnika twarzą w twarz wobec pytań, których zadawania sobie może chciałby uniknąć. Jak jego mistrz Joseph Conrad, Herbert kazał żyć w napięciu, dostrzegać po jak niepewnej stąpamy powierzchni.

"Epilog Burzy", epilog życia. W tym tomie nie ma wierszy tej rangi artystycznej, co "Tren Fortynbrasa" czy "Powrót prokonsula". Gdyby, nie wiedząc, że to wiersze Herberta, przeczytać je gdzieś przypadkowo, wiele z nich można by uznać za chybione. Zabrakło dystansu, który pozwala ma swobodne kształtowanie formy. Na to nie było już czasu. Można spojrzeć na "Epilog burzy" jako na gorączkową próbę uporządkowania wspomnień, sporządzenia bilansu życia. Testament poety wypełnia żałość, współczucie dla świata, zniecierpliwienie własną starością.


Pan Cogito ...

wspomina dzieciństwo i młodość

Zacznijmy od początku, czyli od pępka, najbardziej "wzruszającego miasta ciała". Nagie cięcie i już jest się nieodwracalnie skazanym na miłość, wierność, przyjaźń, wielkie słowa i kaprysy historii.

Zanim niemowlak przemówił z "białej trybuny becików", bardziej wpływowi od niego zdążyli już rozdać karty. Rapallo - miejsce, w którym w 1922 roku Niemcy zawarły z Rosją Radziecką traktat handlowo-polityczny - nazywa Herbert "miastem z głową szczura". Nieszczęście wisi w powietrzu, nadsłuchiwać trzeba zapowiedzi burzy, na razie trwa jednak z, zasady beztroskie dzieciństwo. Bliskim oczywiście zależy, by oszczędzić dziecku dotkliwiej prawdy życia, dlatego babcia, Maria z Bałabanów, nic opowie o masakrach, których była świadkiem, "chce mi oszczędzić z kilku lat złudzenia". O Lwowie dzieciństwa i młodości u kresu dni jedno wie przede wszystkim - do tego miasta, "którego nie ma na żadnej mapie świata", nigdy nie wróci. A jeśli, to może w nagrodę za życie pojedzie na wycieczkę tramwajem przez Lwów, pod Wysoki Zamek, zanim zabiorą go na inny, "jeszcze wyższy".

Z dokonań dzieciństwa pamięta najpiękniej napisaną literę b. Z taktu opanowania kaligrafii radzi jednak nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków. W "Obronie analfabetyzmu", którą niestety także przyszło zapisać, zauważa, że być może ludowa mądrość o braku prawdziwego postępu pozostaje lepsza od wszelkich na papierze snutych projektów odnowy ludzkości, a "wszelka filozofia / jest zbyteczna / a nawet szkodliwa".


... czyta kolorowe magazyny i ogląda telewizję

Przyszło mu żyć z umiejętnością czytania, która czasami okazywała się nader przydatna. Otóż ważnym dodatkiem w życiu Pana Cogito były magazyny ilustrowane, z prześwietlonymi życiorysami gwiazd rozrywki i księżniczek. Dzięki nim, często zapomnianym, "porzuconym teraz / na cmentarzu płyt gramofonowych", upiększyć można było trochę szare życie w tyranii.

W "Epilogu burzy" odnajdujemy sprawy, które niedawno wzbudzały emocje wielu ludzi. Z wielkim trudem czyta się wiersz o księżnej Dianie, odnoszący się zapewne do jakiegoś zdjęcia z czasopisma czy z telewizyjnych wiadomości. "Co mnie właściwie obchodzi, (...) co mi pomoże" wiedza, że te nogi należały do podziwianej osoby, że zasługiwały na czułość. Teraz, prowokuje do dopowiedzenia Herbert, są martwym, nic nie znaczącym przedmiotem.

Z innych wydarzeń, skupiających niedawno uwagę świata, w tomiku wspomniany zostaje pojedynek szachowego arcymistrza z superkomputerem. Niefortunne dla człowieka starcie w wyrafinowanej, królewskiej grze, opatruje Herbert komentarzem nawiązującym do Goi: "kiedy umysł zasypia / budzą się maszyny".

Proste i przejmujące jest Herbertowskie wspomnienie o zabitym w Słupsku przez policjanta Przemku. Za informacją z dziennika kryją się zgniecione obcasem troski rodziców, nieprzespane noce, starania, nadzieje.


... zastanawia się nad wiernością

W związku z dokonanym przez siebie wyborem, ocenianym przez innych jako heroiczny, Herbert mówił wielokrotnie, że nie wymagał wielkiej odwagi. "To wcale nie wymagało wielkiego charakteru" - zapewniał, "gdyby skutecznej kusili,..". Prawdziwa cnota nie lubi pochwał, nie chlubi się sobą i nie oczekuje nagrody. Niewiele było trzeba, by zachować moralny kręgosłup - zapewnia Herbert. "Dla mnie wybór, to pierwszy krok, pierwsze "nie", a potem są konsekwencje.(...) Więc ja już wybrałem, (...) nie miałem po prostu innego wyjścia. Sytuacja żeglarza, który wypływa na morze, alpinisty, który atakuje szczyt lub po prostu wybór zawodu czy kobiety, z którą się łączę na dobre i złe. Naturalne ryzyko każdego życia." W "Epilogu burzy" nakaz z "Przesłanie Pana Cogito" znajduje cenne uzupełnienie. Wierność nie zapewnia dobrego samopoczucia, miłego komfortu słuszności. Byłoby nierozsądne oczekiwać, że nie będzie się żałować danego słowa. Czas wojennej młodości, tłumaczy Herbert, zmuszał do natychmiastowego opowiedzenia się. Wtedy wypowiedziane słowo siało się pętlą na szyi, słowem ostatecznym. Powtarzając "Tak trzeba", dochowując wierności, trzeba być przygotowanym na to, że surowy nakaz nie usunie wątpliwości.

A nawet jeśli najważniejszą próbę zakończysz zwycięsko, jak Tezeusz uchodzący z głową Minotaura, to, co pokonałeś, będzie cię prześladować:

"Gorycz zwycięstwa okrzyk sowy odmierza świt miedzianą -miarką by słodką klęskę ciepły oddech do końca życia czuł na karku"


... jest chory i stary

"Epilog burzy" to opowieść o brzydkiej, gorzkiej, dotkliwej starości. Może starożytni uczyli o pięknej starości jako zwieńczeniu życia, ale ich nauki nie wytrzymują próby, silniejsza jest świadomość, że nie zdąży się naprawić wyrządzonych krzywd, a linia życia wcale nie układa się w idealny wzór.

Wiersz o sroce - morderczyni niemowląt - to czarny żart ze złowrogiego ptaszyska. Przecież wiadomo, że sroka siadająca na dachu wróży rychłą śmierć któregoś z domowników. Egzorcystą w tym wypadku ma być nieoceniony ksiądz Jan Twardowski, któremu zresztą przyda się trochę ruchu na świeżym powietrzu.

Pan Cogito patrzy na swoją starość, na bezsilność. Oczekuje czyjegoś gestu, zdaje się na innych, którzy pomogą "otworzyć okno / poprawić poduszkę / wylać zimną herbatę". Starość to bezsenność, wyrzuty sumienia, wypalenie -"teraz jest lepiej / nie jestem ciekaw". Czas pożegnań przyjaciół.


Może z oczekiwania na śmierć płynąć gorzkie pocieszenie, jeśli wyobrazić ją sobie jako wyjazd na wakacje, ucieczkę przed żywiołem niezapłaconych rachunków i zmarnowanych szans.

Jak wyglądać będą zaświaty Pana Cogito? Ten, co mówił, że nie można oczekiwać nagrody, oczywiście jej nie dostanie. Teraz na drugim świecie nadal daremnie upomina władców.

Po co ta furia bólu, przeciwko komu ten huraganowy atak, po co miażdżyć i zmuszać do wycia kogoś, kto już pokonany, kogo dusza przysiadła już na ramieniu, gotowa w każdej chwili opuścić dotychczasowe miejsce pobytu? W wierszu o ostatnich dniach Kanta patrzymy na okrutne zabawy ze staruszkiem, któremu nie będzie oszczędzona żadna odmiana bólu i upokorzeń starości.


.... rozmawia z Bogiem

Za co można dziękować Bogu? Za małe i wielkie udręczenia? Chwalić go za ciągłe gubiące się drobiazgi, za strzykawki i pigułki na sen, "które są dobre, bo proszą, przypominają, zastępuje śmierć"? O co prosić? O poezję, która była by summą świata? O czysty obraz słodyczy?

Pan Cogito i Pan Bóg dotąd nie wyjaśnili sobie wszystkiego. Dla tego pierwszego pewne pocieszenie płynie z opowieści o niewiernym Tomaszu: "więc dozwolone jest wątpienie", Bóg zgadza się na stawianie pytań.


....myśli o sztuce

Ars longa... Wielka sztuka zapewne nieśmiertelność, wdzięczność potomnych. Pan Cogito raczej nie podziela tych złudzeń. Ze znudzeniem patrzy na kolejne pokolenia tych, którzy próbują w poezji "wyrazić to co / poza - / to co / ponad - - - "

O współczesnej sztuce nie ma najlepszego mniemania, zdolna jest jedynie do przedrzeźniania i jarmarcznej apokalipsy. Ogólne poczucie fatalnego bezwładu, chaos, pożądanie, udręka - to rysy najwyraźniejsze w portrecie końca wieku. Stąd rada - nadto oczywista - "póki czas jeszcze przywołaj Baranka wody oczyszczenia."
  *

"Tkanina", ostatni wiersz tomu, każe uznać "Epilog burz" za wypełnienie ostatniego zadania, tkanie własnego pogrzebowego całunu.
"Słabe światło sumienia
stuk jednostajny
odmierza lata wyspy wieki
by wreszcie przenieść
na brzeg niedaleki
czółno i wątek osnowy i całun"


Wiesław Ratajczak, pracownik Instytutu Filologii Polskiej UAM, specjalizuje się w dziejach literatury polskiej wieku XIX i XX, członek redakcji poznańskiego periodyku kulturalnego "Czas Kultury"

Przeczytano 14024 razy

08, (3) 1998 - Wszystkich Świętych



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań