Stoi w samym centrum miasta, wielu z nas mija go prawie co dzień - ale odsunięty od ruchliwej ulicy i skryty w kępie drzew, pozostaje jakby niezauważony. Kościół Bożego Ciała. Któż z przebiegających mimo przechodniów uświadamia sobie, że to jeden z pomników wielkiej historii, jakich tak wiele zresztą zapomnianych w naszym mieście. Warto o nich przypomnieć sobie, może zwłaszcza teraz, gdy wiosenna pogoda zachęca do spacerów, które stać się mogą kształcącą wycieczką w poznańską przeszłość.
Eucharystyczny kult Bożego Ciała pojawił się w Kościele stosunkowo późno. Święto to ustanowiono dopiero w końcu XIII w. Bardzo szybko jednak stało się bardzo popularne i obrastało w wystawne procesje z udziałem tłumów wiernych. Pasowało widocznie bardzo dobrze do ówczesnej religijności, zarówno wykształconej elity, jak i mas prostego ludu. Powszechna była potrzeba bliskiego obcowania z Eucharystią, ale zgodnie z ówczesnymi poglądami, świeccy nie powinni zbyt często komunikować. W konsekrowanym opłatku dostrzegano nie tylko symbol Przeistoczenia, ale przede wszystkim materialne ciało Chrystusa. Masowy udział wiernych w obchodach eucharystycznych związany był więc w dużej mierze z oczekiwaniem na cud. Klękając Przed Hostią, ludzie liczyli na ujrzenie w każdej chwili jakiegoś cudownego znaku, który potwierdziłby ich żarliwą wiarę. Kult Bożego Ciała wcześnie dotarł też do Polski. Już w kilkadziesiąt lat po ustanowieniu nowego święta miejscowi biskupi nakazywali w tym dniu odbywanie uroczystych procesji eucharystycznych. Najważniejszym ośrodkiem czci dla Bożego Ciała w całym Królestwie Polskim stać się miał właśnie Poznań.
Poznański kościół Bożego Ciała powstał dokładnie w 1400 r. Z roku tego pochodzi potwierdzenie nowej fundacji przez papieża Bonifacego IX - kto czytał "Krzyżaków" Sienkiewicza, pamięta, że to na jego cześć ochrzczono imieniem Bonitacja jedyne dziecko Władysława Jagiełły i królowej Jadwigi. Kościół zbudował sam król, powierzając go opiece karmelitów. Zakon ten - nazywany od swego macierzystego klasztoru na Górze Karmel w Ziemi Świętej - cieszył się wówczas bardzo wielką popularnością w całej Europie, potrafiąc szczególnie dobrze trafiać do potrzeb prostych mieszkańców miast. W tym samym czasie szereg karmelickich klasztorów wyrastał w Polsce i ościennych krajach (jeden z nich fundował nawet wielki mistrz krzyżacki w Gdańsku). Organizacja poznańskiego domu trwała kilka lat. Dopiero z 1406 r. pochodzi uroczysty akt fundacyjny króla, określający również uposażenie nowego klasztoru (teren wokół kościoła, młyn na Warcie na przeciwko Rataj, winnica, rybak mieszkający nad Wartą). Było ono skromne, ale też karmelici byli przecież zakonem żebraczym, z zasady nie przyjmującym nadań posiadłości ziemskich. O rozwoju kościoła i klasztoru nie miało jednak bynajmniej decydować materialne bogactwa. O wiele ważniejsza była ogromna popularność wśród wiernych. Już od pierwszych miesięcy istnienia wielki był napływ ludu. Świadczą o nim przywileje odpustowe, udzielane chętnie przez papieży: najpierw (1401) odpust przyznano tym, którzy odwiedzą kościół w dniu Św. Michała (29 IX), wkrótce zaś (1403) łaskę tę rozciągnięto na wszystkie większe święta roku kościelnego, w liczbie piętnastu. Papieskie pisma stwierdzają przy tym wyraźnie, że do poznańskiego kościoła "napływa wielkie mnóstwo ludu" i że "wierni okazują tam wielką pobożność".
Poznański kościół stanął na uboczu, na pustych łąkach pod miastem (mury miejskie ówczesnego Poznania sięgały przecież tylko do obecnego Placu Wiosny Ludów). Wybór tego miejsca - podobnie jak sama królewska fundacja i błyskawicznie rosnąca popularność nowego kościoła - nie był przypadkowy. Za jego powstaniem kryły się bowiem cudowne wydarzenia. Oto, jak pisał papież, kościół w Poznaniu wzniósł król polski "z powodu zaszłego tam ostatnio cudu Bożego Ciała". Nieco bliższych szczegółów dostarcza królewski dokument fundacyjny, gdzie mówi się o lokalizacji kościoła "na przedmieściu Poznania, w miejscu, o którym wiadomo, że zostało tam cudownym sposobem znalezione Ciało Pańskie". Fundacja nastąpiła zatem dla upamiętnienia cudownego zdarzenia - odnalezienia na podmiejskich błoniach świętej Hostii. Podobnego rodzaju cudy znane są dobrze w ówczesnej Europie. W wielu miastach znajdowano w nieoczekiwanych miejscach Hostię - prawie zawsze zupełnie nieuszkodzoną, co uznawano za niechybny znak Boży.
Już kilkadziesiąt lat później opowiadano jednak w Poznaniu całą dramatyczną historię, wyjaśniającą, jak święty opłatek znalazł się na pustych błoniach za miastem. Oto poznańscy Żydzi namówić mieli pewną chrześcijańską kobietę, by zdobyła dla nich konsekrowaną Hostię. Chcieli bowiem naocznie przekonać się o błędności chrześcijańskich wyobrażeń, jakoby opłatek ten stanowił naprawdę Ciało Chrystusa. Kłuli więc go nożami - wtedy jednak z opłatka w cudowny sposób trysnęła krew. Wstrząśnięci takim obrotem swego bluźnierczego eksperymentu, usunąć chcieli ślady, wynosząc zakrwawioną Hostię za miasto i porzucając ją na odległej łące. Tu jednak znalazł ją pewien pasterz, pilnujący właśnie swego stada. Ciąg dalszy już znamy - miejsce znalezienia uznano natychmiast za święte, a król wystawił na nim kościół i klasztor. Choć relacje o żydowskiej zbrodni robią wrażenie szczegółowych - podawano dokładną datę (dzień Wniebowzięcia NMP, a więc 15 VIII 1399) - nie zasługują jednak na wiarę. Motyw niewiernych Żydów, wykonujących okrutnych zabiegów nad Ciałem Pańskim, był bowiem bardzo często wykorzystywany w ówczesnej literaturze. Gdyby zaufać wszystkim tym relacjom, przyjąć by trzeba, że w każdym prawie mieście europejskim Żydzi w identycznych okolicznościach popełniali to samo świętokradztwo. Raczej zadziałał tu łatwy do zrozumienia mechanizm - gdy do poznańskiego kościoła napływały coraz większe rzesze wiernych, nie wystarczała im już z czasem bardzo krótka i prosta historia miejscowego cudu; od kaznodziejów domagano się więc opowiadania dłuższej fabuły; oczywiste, że ci wykształceni ludzie sięgnęli przede wszystkim do znanych sobie wzorów literackich, a te łączyły bardzo często cud znalezienia Hostii z podejrzeniami o profanację przez Żydów. Wiarogodna natomiast w zupełności wydaje się przekazana przez tę tradycję dokładna data cudownego zdarzenia: 15 VIII 1399 r.
Poznański kościół stał się ulubioną fundacją króla Władysława Jagiełły. Przychylność dla zakonu karmelitów król przejął niewątpliwie od swej pierwszej żony, świętej królowej Jadwigi. Ale żadnego z innych ufundowanych przez siebie klasztorów nie darzył jednak podobną sympatią. Porównywalne znaczenie miał dla króla tylko stary klasztor Św. Krzyża na Łysej Górze.
Wyjątkowe przywiązanie Jagiełły do poznańskiej świątyni musiało mieć silną motywację osobistą i wynikało niewątpliwie z bardzo głębokiego przeżycia eucharystycznego cudu. Ważny jest przede wszystkim moment zdarzenia. Otóż nastąpiło ono po serii ciosów, które wstrząsnęły Jagiełłą w tym samym 1399 r. - 15 czerwca zmarła urodzona zaledwie trzy dni wcześniej królewska córeczka, a 17 lipca odeszła do wieczności królowa Jadwiga. Dla króla Władysława oznaczać mogło to utratę podstaw do dalszego sprawowania władzy - pamiętajmy, że to Jadwiga była wtedy dziedzicznym królem Polski. Dlatego następujący zaraz potem cud poznański zdruzgotany Jagiełło odczytać musiał jako widomy znak Bożej Opatrzności, czuwającej jednak nad Królestwem i nad nim samym. Odtąd też król adorację cudownej Hostii z poznańskiego kościoła uczynił najważniejszym punktem swych osobistych praktyk religijnych. Przed wyprawami wojennymi lubił zjawiać się w Poznaniu i długi czas spędzał na modlitwie w kościele Bożego Ciała.
Podobnie po powrocie - tu dziękował Bogu za łaskę zwycięstwa. Przed pamiętną wyprawą, która na polach Grunwaldu przypieczętowała los konfliktu polsko-krzyżackiego, Jagiełło wprawdzie w Poznaniu nie był, ale ślubował jednak udać się tam z pielgrzymką zaraz po wojnie. I dopełnił ślubu kilka miesięcy po wielkiej bitwie w niezwykle uroczysty sposób. Już od Pobiedzisk król szedł do Poznania - mimo nieprzyjemnej, listopadowej słoty - pieszo, a w kościele Bożego Ciała spędził trzy dni na żarliwej modlitwie. Zostawił tu też wiele z bogatych łupów z grunwaldzkiej wiktorii. Była chyba wśród tych darów także pięknej roboty, zachowana do dziś monstrancja - pochodząca niewątpliwie z warsztatów krzyżackich - w której potem poznańscy karmelici przechowywali swą cudowną Hostię.
Gorliwość i wystawność czci królewskiej dla poznańskich relikwii rozumieć należy, jak się zdaje, w kategorii świadomej transakcji z Bogiem. Król nie szczędził darów i modłów, oczekując za to opieki dla siebie i dla państwa. Znamienny był wypadek zaszły krótko po kolejnej uroczystej wizycie króla w poznańskim kościele Bożego Ciała (1419). Otóż krótko po wyjeździe z Poznaniu, koło Tulec, nagły piorun trafił prosto w królewski orszak, zabijając kilkoro ludzi. Król był wstrząśnięty i oburzony, że Bóg odwrócił się od niego, choć on dopełnił przecież właśnie wszystkich przyrzeczonych pielgrzymek, darów i modlitw. Postawa taka jest w ogóle charakterystyczna dla ludzi średniowiecza, ale szczególnie zrozumiała być musi u tego króla, który urodził się wszak jako poganin, dopiero w dorosłych latach poznawał wiarę chrześcijańską i do końca życia pozostawał głęboko zabobonny. Być może także w kościele Bożego Ciała - a na pewno w Poznaniu - rozegrała się znana scena, kiedy to Jagiełło obok świec zapalonych na chwałę Bożą kazał też postawić skromniejszy ogarek dla... diabła. "Służ Bogu, ale i diabła nie gniewaj" - odparł oburzonym duchownym.
Wydaje się, że zgoła niezależnie od królewskiej przychylności rozwijał się kult eucharystyczny w Poznaniu wśród prostego ludu. Już najstarsze przywileje papieskie poświadczają, że w poznańskim kościele wierni dostępowali wielu cudownych łask. Bardzo szybko świątynia Bożego Ciała wyrosła na jeden z najważniejszych ośrodków religijnych i pielgrzymkowych na skalę ogólnopolską. Już wkrótce popularność ta sprawiać zresztą zaczęła także kłopoty. W 1420 r. biskup poznański skarżył się, że karmelici spowiadając przybywających pielgrzymów, popełniają liczne nadużycia i odpuszczają także grzechy zastrzeżone dla wyższych instancji duszpasterskich. Protestował też przeciwko zbyt pochopnemu ogłaszaniu cudownych wydarzeń. Hierarchia kościelna, jak widać, zawsze bardzo ostrożnie podchodziła do uznawaniu cudów - na które zaś tak bardzo liczyły napływające rzesze wiernych. Ogromna popularność zepsuła też chyba gospodarzy kościoła. Nawet sam król Jagiełło - dotąd promotor zakonu - zażądał usunięcia karmelitów, jako niegodnych opieki nad tak cudownym miejscem. Ich "brzydkie życie" miało bowiem wywoływać "wiele zła i zgorszenia w kraju". Król chciał zastąpić karmelitów innym, surowszym zakonem - kartuzami. Skończyło się jednak tylko na usunięciu przeora - który zdefraudował część bogatego skarbca kościelnego - i karmelici utrzymali się w charakterze strażników poznańskiego sanktuarium.
Mimo tych trosk kwitło ono wspaniale. Zachowane spisy cudów pokazują, że w XV i początkach XVI w. corocznie kilkadziesiąt osób doznawało u Bożego Ciała uzdrowienia lub wyratowania z opresji. Szczególnie liczne są uzdrowienia dzieci - zdaje się, że poznański kościół stal się szczególną ucieczką zrozpaczonych rodziców, sławną w całej Polsce. Przybywali ludzie z bliska i z daleka, nawet z odległej Rusi. Ta rozległa sława i liczba cudów stawia Boże Ciało w rzędzie największych ośrodków życia religijnego ówczesnej Polski. Przyćmiewało nawet klasztor jasnogórski. Jakże charakterystyczny jest wpis z 1493 r., dotyczący pewnego małżeństwa z samej Częstochowy - ich dziecko ozdrowiało dopiero, gdy złożyli ślub pielgrzymki do poznańskiego Bożego Ciała, nie pomogły zaś wcześniejsze modlitwy przed obrazem jasnogórskiej Madonny.
Rozwijała się stale związana z kościołem legenda. Historia cudownej Hostii ulegała wciąż wzbogacaniu o nowe elementy. Oto niektórzy z Żydów, pod wrażeniem tryskającej krwi, uwierzyć mieli w Chrystusa; oto porzucona na łąkach hostia unosić się miała nad ziemią wśród nieziemskiego światła; oto bydło padło przed nią na kolana, a znalazcą stał się mały chłopczyk-pastuszek. Aby uwypuklić związek eucharystycznego cudu z Trójcą Św., zaczęto pisać już nie o jednej, ale o trzech Hostiach. Stosownie do tych literackich pomysłów zmieniała się też cała oprawa kultu - kościół zdobiły odpowiednie malowidła i rzeźby, a w nowej potrójnej monstrancji wystawiać zaczęto trzy cząstki świętego opłatka. Ponieważ zaś w literackich opisach profanację zlokalizowano przy ul. Żydowskiej, w konkretnej kamienicy (w rzeczywistości należącej w średniowieczu bynajmniej nie do Żydów, lecz do magnackiej rodziny Świdwów Szamotulskich) - karmelici wykupili ten dom i zamienili go na związany również z kultem Bożego Ciała kościół pod wezwaniem Najświętszej Krwi Pana Jezusa(1702).
Wszystko to byty jednak objawy wysiłków, zmierzających do ratowania pozycji poznańskiego sanktuarium - która wyraźnie zaczęła się już chwiać. Świetność podcięła w połowie XVI w, nagie i zdecydowanie, reformacja. Wśród mieszczaństwa Poznania pojawili się liczni zwolennicy luteranizmu, w mieście dochodziło do gwałtownych spięć, a katolickie duchowieństwo straciło swój dotychczasowy autorytet. Od ok. 1540 r. gwałtownie urywają się na kilkadziesiąt lat wpisy w poznańskiej księdze cudów. Oznacza to, ze zamarł strumień pielgrzymów. Poznańskie Boże Ciało przestawało się liczyć jako ogólnopolski ośrodek kultu. Rolę tę przejęła niepodzielnie Częstochowa - tam nie było pod bokiem luterańskiego miasta, a cześć dla Matki Bożej w polskiej religijności zajmować zaczęła miejsce nieporównywalnie ważniejsze niż wszystkie inne kulty, także kult Bożego Ciała. Z czasem, w dobie kontrreformacji, ponownie ożywiło się katolickie życie religijne. Znów popłynęli spragnieni cudu pielgrzymi. Ale poznański kościół karmelitów nie odzyskał już nigdy swej poprzedniej rangi. Liczył się już tylko w lokalnej skali: tu procesjonalnie przybywali biskupi poznańscy zaraz po swym. ingresie do katedry, tu uroczystą mszą św. zaczynała swą kadencję nowo wybrana rada miejska. Potem przyszło jednak złupienie i spalenie kościoła w czasie potopu szwedzkiego (i 657) i ponowny pożar prawie półtora wieku później (1797). Ostateczny cios zadała likwidacja klasztoru przez władze pruskie w 1823 r.
Dziś kościół Bożego Ciała stoi jakby zapomniany. Przebiegając w pośpiechu miasto warto jednak poświęcić choć chwilę, by zboczyć kilka kroków z ruchliwej ul. Strzeleckiej lub Krakowskiej - i znaleźć się w cichej oazie, gdzie wśród drzew sama wyniosła bryła gotyckiej świątyni świadczy o wielowiekowej metryce budowli. "Nie jest tu inszego nic jedno Dom Boży a Brama Niebieska" głosi cytatem z Pisma napis nad bramą. Gdy klękniemy zaś w chłodnej nawie kościoła, warto byśmy wczuli się w atmosferę tego osobliwego miejsca, gdzie towarzyszyć nam będą cienie królów i tysięcy bezimiennych pątników, pamięć królewskich zwycięstw i tysięcy drobnych ludzkich trosk sprzed odległych wieków.