"Ludzie - dojrzali, dorośli ludzie -nie przestawali oszukiwać i męczyć siebie i innych. Ludzie uważali, że święty i ważny jest nie ten wiosenny poranek, nie to piękno świata bożego, dane dla szczęścia wszystkich istot - piękno, które usposabia do pokoju, zgody i miłości, ale święte i ważne jest to, co oni sami wymyślili, żeby panować nad drugimi." (Lew Tołstoj -"Zmartwychwstanie")
Fragment ten pochodzi spod pióra dorosłego człowieka. Brzmi jednak, jakby ów dorosły posłużył się jedynie swoim umysłem na sprecyzowanie idei, jaka na skutek żalu i rozczarowania, pojawiła się w umyśle dziecka. Dziecko nie potrafi formułować pięknych zdań, nie odwołuje się do wiedzy ani doświadczenia, nie wdaje się w polemikę. Stąd nieczęsto przedstawia się sprawy istotne z punktu widzenia dziecka. Chciałabym jednak taką próbę poczynić w poniższych wspomnieniach, sięgających moich doświadczeń z okresu stanu wojennego.
Wiek pięciu lat nie pozwala na zapamiętywanie bądź zagłębianie się w fakty historyczne. Niemniej jednak, na zawsze pozostaje obraz wywołany silnym napięciem emocjonalnym. Nie można się temu dziwić, bowiem wartością dla dziecka szczególnie ważną jest to "piękno, które usposabia do pokoju zgody i miłości".
Stan wojenny to czas, w którym wiele polskich dzieci zostało pozbawionych tego podstawowego piękna ogniska domowego. Daremne są wysiłki przedstawienia tej tragedii adekwatnie do rozmiarów faktycznych przejść osób internowanych, przypadkowo pobitych czy po prostu "zaginionych", jak również ich rodzin. Smutniejsze jest jednak to, że pomimo upływu wielu już lat od tamtych dni, nie zdążyliśmy jako Naród Polski zrozumieć przesłanek ustroju komunistycznego, nie nauczyliśmy się wykorzystywać szansy, jaką dało nam poznanie niszczycielskiej mocy komunizmu. Prawdą jest, że owo niezasłużone cierpienie i poczucie krzywdy otworzyło i uwrażliwiło wiele serc. Zbyt dużo jest jednak tych, którzy zarówno wtedy, jak i teraz zabiegają wyłącznie o swoje wygodne "dzisiaj".
Dziecko, najbliżsi, nie zapomną nigdy tej nocy 13 grudnia 1981 roku, gdy po Tatusia przychodzą panowie i tak po prostu zabierają. Nie mówią dokąd, nie mówią po co. Pierwsza wiadomość dociera do nas po miesiącu, odkąd to Tatę zabrano. W międzyczasie były Święta Bożego Narodzenia, których nie sposób wymazać z pamięci. Cała rodzina zgromadzona przy stole wigilijnym oczekuje, aby to jedno wolne miejsce zostało zajęte. Niestety, tak się nie dzieje. Dokładnie pamiętam moment wielkiego oczekiwania, nasłuchiwania kroków, momenty niezachwianej ufności i jeszcze wtedy naiwnej wiary w to że przecież wszyscy mają sumienie, choćby raz w roku. A stało się inaczej. Święta minęły bardzo szybko. Pamiętam wigilijną gorycz, później już nic więcej - tylko to samo ciągłe oczekiwanie: a może dzisiaj...
Dla dziecka, jakim byłam, tylko to było istotne. Prozaiczną stroną życia zajmowali się dorośli. Z pewnością nie było im łatwo. Szczególnie podziwiam moją Mamę, która dzielnie stawiała czoła samotnemu wychowywaniu dzieci i dodatkowym nieprzyjemnościom ze strony władz.
Po upływie kilkunastu tygodni mogłyśmy odwiedzić Tatusia w miejscu odosobnienia w Gębarzewie.
Okrutnie doskwierał nam mróz w czasie wielogodzinnych oczekiwań na tę króciutką chwilę, kiedy nie wiadomo było o czym mówić najpierw i co chciałby usłyszeć przysłuchujący się pan w mundurze. Cierpliwie czekałam na swoją kolejkę, aby zapytać Tatusia od siebie, tak bardzo ciepło, jak mu się dzieje. Odpowiedź znałam dobrze, ale wolałam, jak Tatuś żartował i obracał wszystko w zabawę. Pytanie: -czy miał inne wyjście?
Przerażenia, jakie wywarły na mnie gołe mury i obite blachą wielkie drzwi, nie można porównać z niczym innym. W późniejszym czasie, gdy komuna chyliła się już ku upadkowi, a władze broniły się przed sądem za stan wojenny, powtarzano z uporem, że to wszystko było konieczne, że ratowano Polskę przed jeszcze gorszym zagrożeniem. Czy tak rzeczywiście trzeba było, może powiedzieć choćby więzienny kucharz, który nie bawił się w przecedzanie myszy...
Czas mijał, a my wciąż oczekiwaliśmy w mroźnej poczekalni, która niewiele się różniła od krytego przystanku autobusowego, z tą różnicą, że "w nas" było więcej oczekujących. To prawda, że komuna mogła wiele; mogła rozdzielić ludzi, zhańbić, upodlić, ale nic poza tym. Nie byli w stanie zbezcześcić miłości i wiary, która jednała ludzi szczególnie sobie bliskich. Bardzo byłam dumna, kiedy Tatuś nie mając nic prócz chleba i soli w celi, potrafił sprawić Mamusi prezent, który okazał się prawdziwym dziełem sztuki. Wyrzeźbił przepiękny krzyż z postacią Pana Jezusa ukrzyżowanego, który jednak w obawie przed władzami umieszczony został w częstochowskim skarbcu. No i wreszcie nadszedł upragniony czas zwolnienia. I tu spotkał mnie ogromny zawód, gdyż zamiast do domu, tatuś został przewieziony do szpitala, dla poratowania zniszczonego przez komunistów zdrowia.
Dzisiaj słowo komunista staje się prawie ironiczne, a wielu twierdzi, że nawet pozytywne. I tu znowu rozpoczyna się dramat. Słowo niegdyś mające sprecyzowane znaczenie, oznaczające człowieka złego, przynajmniej utożsamiającego się ze złem, przybiera "europejski" wymiar. Dziś tak trudno przywołać sobie na pamięć Polskę Walczącą, kiedy "Boże coś Polskę.... Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie" śpiewano na baczność z dwoma palcami w górze, kiedy na choince świątecznej wieszano bombki z napisami "SOLIDARNOŚĆ, WOLNOŚĆ", kiedy dzieci uczono patriotyzmu i odwagi w jego wyznawaniu.
Nie wątpię, że dzieci, które poznałam wtedy w tej zlodowaciałej poczekalni, będą wiedziały kogo wybierać i o jaką Polskę walczyć.
Co jednak z tymi dziećmi, które nie miały szczęścia mieć tak odważnych rodziców? Odpowiedzią na to pytanie jest dzisiejsza rzeczywistość. Odpowiedzią jest niewiedza, czy też po prostu ignorancja ludzi, którym brak odpowiedzialności za Polskę i odwagi w walce o jej dobro. Łatwo jest dać się ponieść emocjom, gdy pięknie brzmią słowa. Sztuką jest patrzeć na całego człowieka, na jego życie, na to, jakie daje świadectwo słowom, które tak dobitnie brzmią w jego ustach.
Doświadczenia wyniesione z dzieciństwa nauczyły mnie tego, co jest ważne i święte. Tego, że chrześcijańskie przebaczenie, to nie tyle, co zapomnienie krzywd i bezduszności, to nie tolerancja oszustwa i zakłamania. Chrześcijaństwo rodzi się tu w miłości prawdzie, poszanowania człowieka, w wartościach, które należy przekazywać tym dorosłym, których obezwładnia żądza panowania.