W 2001 roku dzięki działalności w scholi młodzieżowej i przy wielkim zaangażowaniu księdza Tomasza wyruszyłam w podróż do wiecznego miasta. W ramach tego wyjazdu śpiewaliśmy m.in. w Panteonie.
Pierwsze spotkanie z Ojcem Świętym mieliśmy 31 stycznia na audiencji generalnej. Siedzieliśmy dosyć daleko od Jana Pawła II. Kiedy wyczytywano nas, chwile później zaczęliśmy śpiewać „Dzisiaj w Betlejem”. Było nas słabo słychać, gdyż siedzieliśmy za daleko od Papieża, a dodatkowo na początku śpiewał tylko jeden głos. Zaczęliśmy śpiewać w chwili ciszy, zatem na początku odnosiło się wrażenie że ze środka sali wychodzi jakiś śpiew, następnie ta pieśń staje się coraz głośniejsza, aż w końcu piętnaście osób już uroczyście i donośnie śpiewało. Potem ludzie klaskali i padły słowa Ojca Świętego „a to była schola z Poznania”.
Wieczorem okazało się, iż pozostawiono karteczkę, iż ładnie śpiewamy, dlatego też mieliśmy zaśpiewać podczas Mszy Świętej odprawianej przez Papieża. Jednak rano powiedziano nam, że Msza się nie odbędzie z powodu złego stanu zdrowia Jana Pawła II. Trzeba pamiętać, że było to po roku jubileuszowym. Krótko po tym zaplanowaliśmy zwiedzanie ogrodów watykańskich. Dostaliśmy specjalne pozwolenie i wyruszyliśmy w drogę. Dzień był zimny (ok. 3° C) i większość z nas ubrała się w swetry, polary. Tylko jedna koleżanka Edyta ubrała się elegancko, na biało. Niestety nie było to ciepłe ubranie. Nie mogliśmy jej tego wybić z głowy. Uparła się, że spotkamy się z Ojcem Świętym i ona musi ładnie wyglądać. W ślad za nią poszła Magda i założyła biały sweterek. Wyruszyliśmy w drogę. Ogrody były piękne, niestety albo stety nie było dane nam zwiedzić je w takiej mierze jak chcieliśmy. W pewnym momencie z piskiem opon zahamowało białe Fiat Punto, prowadzone przez zakonnicę, z którego „wyleciał” (wybiegł w wielkim pośpiechu) ojciec Hejmo. W tej chwili opanowała nas trwoga, gdyż ja osobiście myślałam, ze zrobiliśmy coś okropnego i teraz na gorącym uczynku chcą nas przyłapać. Kilka osób zachwycone pięknem drzew skubnęło listek jeden albo drugi, na pamiątkę. W tym momencie padły mniej więcej takie słowa: „Za pół godziny macie audiencję prywatną u Papieża”. Wszyscy byliśmy w wielkim szoku, a ojca już nie było. Jak szybko się zjawił, tak szybko zniknął. Po chwili nasza dyrygentka Bernadeta: stwierdziła „ale my nie mamy co zaśpiewać”. Pewne wyjaśnienie się należy, iż nasz pobyt w Rzymie nie był tylko rekreacyjnym, ale również, można by powiedzieć, „zawodowym”. Śpiewaliśmy w kilku miejscach, m.in. w Panteonie, zatem mieliśmy przygotowany repertuar. Prawdą jest jednak to, że nieliczni przezorni wzięli ze sobą nuty. W wielkim pośpiechu ustaliliśmy repertuar na to spotkanie i wyruszyliśmy po krótkiej modlitwie do domu pielgrzyma. W tym momencie nikt tak naprawdę nie mógł w to wszystko uwierzyć. Kiedy dostaliśmy „wejściówki” od sióstr, wyruszyliśmy z powrotem do Watykanu. Na każdej twarzy był widoczny wielki uśmiech i przejęcie. Weszliśmy do zabudowań Pałacu Watykańskiego na placu św. Piotra, przechodziliśmy jeden, drugi , trzeci pokój (salę) a papieża nigdzie nie było. Aż w końcu zatrzymaliśmy się w jednej sali, której niestety nie potrafię opisać. Pamiętam, że była ona piękna. Kazano nam w niej poczekać. Zniecierpliwienie, radość mieszały się we mnie. Aż w końcu wyszli dwaj panowie (dwóch fotografów, poznałam po aparatach zawieszonych na szyjach), później jakiś ważny pan. Był to chyba jakiś arcybiskup, jednak nie jestem tego pewna, w każdym razie widać było, iż był on jakąś ważną osobistością. i poproszono nas, abyśmy weszli. To był chyba dla mnie kulminacyjny moment. Radość była pełna. Gdy weszłam do Sali, ujrzałam uśmiechającego się miłego pana w bieli. To był Papież. Kazano nam się ustawić wokół tronu papieskiego. Stanęłam koło samego Papieża, po jego prawej stronie, w drugim rzędzie. Wtedy zaczęto robić zdjęcia. W pewnym momencie wydawało mi się, że tym fleszom nie będzie końca. Można by rzec, ze byliśmy wdzięcznym obiektem. W pewnym momencie Papież pogłaskał po włosach Edytę. Wtedy na nowo zaczęto robić zdjęcia ze zdwojoną częstotliwością. Później przeszliśmy na drugi koniec sali. Stanęliśmy wtedy na wprost Papieża. Ojciec Hejmo próbował nas wytłumaczyć, dlaczego nie jesteśmy elegancko ubrani. Ojciec Święty pochwycił to i zaczął żartować. Wyszło w końcu na to, że mamy eleganckie stroje, ale ponieważ jesteśmy poznaniakami to zostawiliśmy je w domu (w Polsce). Po chwili śmiechu, który nie był głośny, gdyż wszyscy byli onieśmieleni, zaczęliśmy śpiewać. Wpierw chyba było „Gaude mater”. Niestety, nie potrafię odtworzyć całego repertuaru. Podczas śpiewu stała się rzecz bardzo piękna. Ponieważ staliśmy naprzeciw Papieża, mógł On nas wszystkich widzieć. Byliśmy grupką ok. 15 osobową. Dodatkowo na audiencji były przyjęte trzy osoby nie z naszej scholi. Jan Paweł II patrzył na wszystkich ogólnie, ale również na każdego z osobna. Przez jakiś moment zatrzymywał wzrok na każdej osobie. Kiedy patrzył na mnie, miałam wrażenie, jakby chciał zapamiętać dokładnie moją twarz, oczy. W tym wzorku było wiele ciepła, dobroci i takich słów: „Dobrze Tobie życzę”. Chciał mnie zapamiętać. Jestem przekonana, ze gdybyśmy się spotkali jeszcze raz, to by powiedział „Z Poznania, prawda?” Słuchał nas. Po którejś kolędzie powiedział „chodźcie, mam dla was różańce”. Bernadeta nie usłyszała tego i podała nam dźwięki do kolędy „Lulajże Jezuniu”. Wzrokiem pokazywaliśmy Bernadecie na Papieża, ale ona tego nie zrozumiała i zaczęła dyrygować. Całkowicie zbici z tropu śpiewaliśmy. Różańce dostaliśmy później. Wychodząc każdy brał z tacy jeden, ale nie dostaliśmy ich osobiście. Jednak nie żałuje, mimo że wielką by to było dla mnie radością, ale coś równie pięknego się zdarzyło. Podczas śpiewania kolędy widać było wzruszenie w oczach tego wielkiego Polaka. Wstał wtedy i chciał odejść. Widząc to Bernadeta zaczęła dyrygować „Dzisiaj w Betlejem”. Wtedy zatrzymał się i opierają się o tron wysłuchał nas do końca, po czym powoli, stawiając starannie każdy krok odszedł do swoich pokojów. Wychodząc z sali czułam niedosyt. Miałam wrażenie, że to spotkanie trwało tylko pięć minut. Jednak, kiedy teraz na spokojnie o tym myślę, to zdaję sobie sprawę, że ponad pięć minut trwało samo robienie zdjęć. Możliwe, że ten niedosyt wynikał z faktu, iż po prostu chciałam powiedzieć osobiście Papieżowi, że go kocham i chciałam być z nim jak najdłużej.
Od tego wielkiego wydarzenia minęło już ponad cztery lata. Kiedy teraz piszę, mam koło siebie zdjęcia z wizyty, obok leży różaniec, karta wstępu na audiencje generalną, prywatną. Wszystko to napełnia mnie wielką radością. Spotkałam wielkiego człowieka, który przeznaczył część swojego cennego czasu, aby posłuchać scholi „Semper fideles” z Poznania. „Semper fideles” oznacza zawsze wierni. Chciałabym w swoim życiu być tak wierna Chrystusowi jak Karol Wojtyła. Teraz wiem, że to spotkanie, wizyta była prawdziwym cudem.