Today is Tuesday, 8 October 2024
Lection
Gazeta parafialna

Journeys

I jeszcze Górowa...

Maciej Bartkowiak

Wakacje również w tym roku trwały dostatecznie długo, by udało się zorganizować wyjazdy rekolekcyjne, tradycyjnie obierając za punkt docelowy jednego z nich Polanę Górową. "Wybrać Chrystusa" - co to oznacza i jakie ma konsekwencje - to główny temat rekolekcji, którym mieliśmy się zajmować wspólnie i rozważać go indywidualnie. Drugi aspekt - dla niektórych wypoczynkowy - to po prostu góry (ze wszystkimi tego konsekwencjami).

Podróż, rozpoczęta jak zwykle na Dworcu Głównym, przebiegała bez większych problemów, zaś problemy mniejsze ograniczyły się do braku miejsc w pociągu i braku autobusu w Żywcu. Obie przeszkody okazały się zjawiskami przejściowymi. W Korbielowie znaleźliśmy się z niewielki opóźnieniem; wędrówka stamtąd do bazy pomogła nowym uczestnikom lepiej odczuć nastrój rekolekcji, skłaniając do refleksji i pobudzając do stawiania sobie trudnych pytań (na przykład "Daleko jeszcze?", bądź też "Dlaczego włożyłem do plecaka tyle tego złomu?"). Gdy wszyscy znaleźliśmy się na miejscu, przyszedł czas na rozpakowanie i aklimatyzację. I podziw.

Hala Górowa jest bazą oferującą rozliczne korzyści zamieszkującym na niej turystom. Oprócz korzystnej lokalizacji, pozwalającej na dotarcie w krótkim czasie na Halę Miziową i Pilsko, Rysiankę, oraz do Korbielowa i Sopotni, dostarcza również niepowtarzalnych wrażeń estetycznych, wynikających głównie z różnorodności środków ograniczających widoczność. Nie tylko prozaiczne drzewa i kamienie, ale też namioty ("beczki"), huśtawki jednolinowe i dwułańcuchowe, jagody i mrówki - wszystko to może stać się zupełnie niewidoczne zza gęstej mgły, chmury, czy też wielu form pośrednich, takich jak mglista chmura lub pochmurna mgła (tu warto zaznaczyć, że pogoda była dość dobra - ilość dni deszczowych i słonecznych mniej więcej równa, zaś temperatura w nocy utrzymywała się na poziomie zakładania skarpet na noc, okazjonalnie tylko spadając do wysokości wymagających założenia ciepłej bluzy). Prócz szczególnych warunków atmosferycznych mieliśmy jednak dostęp również do rozlicznych luksusów (ich ilość rośnie z roku na rok) takich jak źródło wody, dwa wychodki, prysznic, kran i piec, dostępne o każdej porze dnia (prysznic stanowił pewien wyjątek, gdy niewidzialnej ręce udało się spuścić całą wodę). Tak więc pierwsza godzina po przybyciu była de facto lekcją (lub przypomnieniem) wszelkich instrukcji obsługi. Potem poszło już z górki. Mianowicie:

Zwykły dzień rozpoczynał się sygnałem pobudki. Jego pora była ustalona odgórnie, lecz brzmienie zależało jedynie od inwencji grupy sprawującej dyżur gospodarczy (która to grupa odpowiedzialna była danego dnia za przygotowanie śniadania i kolacji, a w konsekwencji zażywała mniej snu). Pewien żal może budzić fakt, że mimo braku formalnych ograniczeń, najczęściej w momencie przebudzenia słuchaliśmy krzyków lub kapeli garnkowo-pokrywkowej (z wyjątkiem osób bardziej wrażliwych, którym zdążył już przedtem dać się we znaki kolega/koleżanka wyruszający(a) na nocne posiedzenie prysznicowe lub samotna nornica usuwająca nadmiar naszych zapasów żywności). Po chwili poświęconej higienie osobistej gromadziliśmy się, by wspólnie odmówić jutrznię, a następnie zjeść śniadanie (dieta siedmiu wspaniałych: pasztet, mielonka, paprykarz, ogórek, pomidor, kiełbasa i dżem; późniejszym przebojem polskich stołów okazał się krem czekoladowy, zaś wyjściem awaryjnym pozostawała musztarda i keczup). Dalszy plan dnia zależał już od animatora konkretnej grupy, ale zwykle zawierał w sobie takie elementy jak wyjście w trasę, powrót, obiad, spotkanie w celu omówienia tematu danego dnia, oraz czas ciszy przeznaczony na indywidualne przemyślenia. Kolejność mogła ulegać zmianie, zaś grupa porządkowa musiała jeszcze znaleźć czas na zamiatanie i zmywanie naszego lokum, uzupełnianie zapasu wody w garnku, drewna przy piecu (oraz w piecu - innymi słowy podtrzymywanie ognia), wszystko na skalę aktualnych potrzeb i możliwości. Ostateczny termin powrotu stanowiła najczęściej godzina piąta, o której rozpoczynaliśmy naukę śpiewu, ze zmiennym powodzeniem przysposabiającą nas do wzięcia pełniejszego udziału we Mszy świętej (a nierzadko stanowiącą okazję do obserwowania awangardowych odmian emisji dźwięku, takich jak "kładziona" (tułów równolegle do podłoża), "wewnętrzna" (zamknięte usta, nic nie słychać) i "boczna" (głowa obrócona, brak melodii, inny tekst i inny adresat). Przygotowaniami do Mszy zajmowała się grupa liturgiczna (dla wnikliwych: do obowiązków tej grupy należało prowadzenie modlitwy porannej i wieczornej, porządkowanie miejsca Mszy - np. rozstawienie ikon - oraz udostępnienie lektora i kantora), natomiast odprawiał ją ksiądz Tomasz. Przeciętny dzień zawierał w sobie jeszcze kolację, czas wolny i "bajkę" czyli fragment tekstu (tym razem najczęściej była to księga Tobiasza), mający stanowić tło dla zasypiania (lub też tekst, dla którego chrapanie jest tłem). Pewną innowacją było wprowadzenie zeszytów, w których każdego dnia tworzyliśmy zapis swojego życia wewnętrznego, by móc ostatniego dnia przekonać się, co się zmieniło.

Zdarzały się jednak również dni nieprzeciętne - kulminacją naszego wyjazdu było nabożeństwo odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych, oraz następująca po nim kolejnego dnia spowiedź, mająca być początkiem wprowadzania tych przyrzeczeń w życie. Nabożeństwo miało pozwolić nam na potwierdzenie decyzji, którą niegdyś podjęli za nas rodzice - tym razem w pełni świadomie, poprzez polanie własnej głowy wodą. Jak wszystko na Górowej, łączyło ono jednak aspekt duchowy z przygodowo-podróżniczym - strona techniczna wymagała, byśmy pokonali pewien dystans w bladym blasku latarek, nim dotarliśmy do uprzednio upatrzonego miejsca nad strumieniem (szczegół niezbyt ważny, tym niemniej ciekawy).

Pod koniec wyjazdu tradycyjnie już spędziliśmy czas przy ognisku (a wszyscy odczuwający kallotropizm większy niż potrzebę snu udali się również na Pilsko, by podziwiać wschód słońca, a także - jak się okazało - świeże ślady wilka na ścieżce), jednak tym razem było to tylko echo zabawy, jaką urządziliśmy w dzień spowiedzi (ksiądz Tomasz uznał, że podążając za przypowieścią o synu marnotrawnym, szkoda by było zrezygnować z jej ostatniej części).

Sprzątanie i powrót również przebiegło bez zakłóceń. Pożegnawszy naszego gospodarza ruszyliśmy do domu, zapominając o różnych drobnych nieprzyjemnościach i niewygodach (czasem również o sztućcach lub skarpetkach), które towarzyszyły nam podczas rekolekcji. Wprawdzie niektórym uczestnikom do końca wyjazdu nie udało się np. dostrzec różnicy między wyjściem o dziewiątej, a wyjściem o dziewiątej dwadzieścia, lub też zapamiętać frazę "po wzięciu kanapki odejdź od stołu", ale korzyści duchowe były, miejmy nadzieję, niewspółmiernie większe.


Read 13849 times

29, (1) 2005 - Wielki Post



Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań