Gdy wśród uroczystej ciszy świętej nocy Bożego Narodzenia udamy się do kościoła - i tego świerczewskiego, i każdego innego w całym katolickim świecie - przywita nas w nim, gdzieś obok ołtarza, żłóbek - zainscenizowany przy pomocy figur obrazek z życia Świętej Rodziny. Najświętsza Panna z nowonarodzonym Dzieciątkiem na sianie, nad nimi schylony św. Józef, obok nieodmiennie "bydlątka" - wół i osioł, nieco dalej nadbiegający pasterze, a prócz tego inne jeszcze postacie i rekwizyty, zależnie od pomysłowości i zdolności miejscowych dekoratorów. Podziwiając (a może i ganiać) co roku efekty ich wysiłku, czyż zastanawiamy się, skąd wziął się w Kościele ten zwyczaj, by pogodną scenę Narodzin przypominać nie tylko sercom, ale i oczom zgromadzonych wiernych. A żłóbek czyli jasełka (bowiem rozróżnienie na żłóbek z martwymi figurkami i jasełka odgrywane przez żywych aktorów nie było kiedyś, jak zobaczymy, wcale dostrzegane) maja swoja długą tradycję - jak prawie wszystko, co dzieje się w kościelnych murach.
Tradycja przechowała wręcz datę dzienną narodzin żłobkowego obyczaju. Wiąże się on ze św. Franciszkiem z Asyżu. To jedna z najpiękniejszych postaci chrześcijaństwa: bogaty młodzieniec, który pewnego dnia po prostu poszedł za Chrystusem - rozdał wszystko, co miał, by żyć w ubóstwie i w radości głosić wszystkim miłość Boga i bliźniego. Jak rzadko kto nadawał się on na pomysłodawcę radosnego obrazka betlejemskiej stajenki. Na trzy lata przed swą śmiercią - a więc był to rok 1223 r. - urządził on w pewnej grocie w lesie opodal miejscowości Greccio szczególnego rodzaju nabożeństwo bożonarodzeniowe. Chciał - jak opowiada współczesny biograf świętego - wykorzystać wspomnienie Narodzin Pana dla rozbudzenia pobożności okolicznych ludzi. W grocie ustawił więc żłób, wypełnił go sianem, sprowadził żywego wołu i osła. W roli betlejemskich pasterzy wystąpić mieli oczywiście autentyczni pastuszkowie i chłopi z okolicy, którzy zeszli się na nabożeństwo. Nie mamy natomiast pewności, czy przy żłóbku tym znalazły się główne postacie - Św. Rodzina. Obrazy, ilustrujące ten fragment żywotu św. Franciszka, ukazują go odprawiającego Mszę u żłóbka, w którym spoczywa Dzieciątko; inne pokazują wzruszająca scenę, gdy święty delikatnie tuli budzące się Dziecię. Relacje bezpośrednich uczestników tego wydarzenia sugerują jednak, że owa scena z utuleniem Maleńkiego to tylko cudowne widzenie, dane jedynie niektórym. Może św. Franciszek pozwolił sobie jednak na pewną mistyfikację, by podniecić wyobraźnię zebranych? Wiara w spełnienie cudu oddaje w każdym razie panujący u leśnej groty nastrój. Atmosfera była bowiem porywająca. W noc wigilijną odprawiono u groty Mszę św., a św. Franciszek odśpiewał Ewangelię i "wypełniony pobożnością, zalany łzami, uniesiony radością" wygłosił wspaniałe kazanie. "Las rozbrzmiewał głosami, a święta ta noc zajaśniała światłem".
Franciszkowe nabożeństwo pozostawiło w uczestnikach niezatarte wrażenie. Siano i żłóbka uznano za cudowne i jeszcze długo leczono nim w okolicy zarówno zwierzęta, jak nawet ludzi (kładąc je na chorych). Na miejscu groty wzniesiono zaś z czasem świątynię, która upamiętniać miała wspaniałą Mszę św. Franciszka.
A jednak to nie św. Franciszek wynalazł żłóbek. Podstawowe rekwizyty - żłób, wół, osioł - należały przecież do prastarej tradycji bożonarodzeniowej. Choć w Ewangeliach nie ma o tym mowy, już najstarsi autorzy chrześcijańscy (powołując się na starotestamentowe proroctwa Izajasza) nie mieli najmniejszych wątpliwości, że Narodzeniu Zbawiciela towarzyszyły te właśnie, a nie inne, zwierzęta.
Wyobrażenia Bożego Narodzenia z udziałem Maryi, Józefa, Dzieciątka w żłobie oraz wołu i osła znane są od najstarszych zabytków sztuki chrześcijańskiej. Tak właśnie przedstawiają tę scenę już rysunki z rzymskich katakumb. Św. Franciszek wykorzystał więc tylko zakorzenione już od wieków - i trwające po dziś dzień - wyobrażenia. Także i zwyczaj inscenizowania wydarzeń związanych z Bożym Narodzeniem był znany już wcześniej. Wśród nielicznych przecież przekazów pisanych średniowiecza znajdują się jednak wyraźne wzmianki o podobnych przedstawieniach z czasów przed św. Franciszkiem. W jednym z klasztorów benedyktyńskich nad Loarą (we Francji) odgrywano więc już w XII w. scenę przybycia Trzech Króli do żłóbka, ustawianego przy bramie opactwa- W tym samym czasie z pewnego kościoła we Włoszech zachowała się wzmianka, że obok jednego z ołtarzy ustawiano w Boże Narodzenie żłób, a przy nim umieszczano figurę Matki Bożej. Były więc żłóbki odgrywane zarówno na świeżym powietrzu - gdzie zgromadzić można było większą ciżbę widzów, jak i we wnętrzu kościoła.
Początki tych przedstawień giną w niepamięci. Zwyczaje te rodziły się z dwóch źródeł. Jednym było naśladownictwo uroczystych nabożeństw odprawianych przez papieży nad relikwiami Żłobu Pańskiego w dniu Bożego Narodzenia. Żłób ten odkryć miano w Betlejem w początkach IV w. Nie ma sensu dochodzić, czy rzeczywiście mógł to być autentyczny żłób, w którym Maryja złożyła swe Dziecię, gdy "zabrakło dla nich miejsca w gospodzie". Dość, że dla całego chrześcijaństwa znaleziony wtedy przedmiot stał się bezcenną relikwią. Pokryto go kosztownościami i umieszczono w betlejemskiej Bazylice Narodzenia. W VII w. przeniesiono jednak ten drogi całemu chrześcijaństwu skarb do Rzymu. Ziemi Świętej zagrażały już najazdy arabskie; kilka lat po ewakuacji Żłobu, Arabowie zdobyli Jerozolimę. W Rzymie relikwie złożono z szacunkiem w bazylice S. Maria Maggiore, z którą już wcześniej łączyło się szczególne nabożeństwo do Maryi czuwającej nad żłóbkiem. Już bowiem na kilkadziesiąt lat przed przenosinami relikwii kościół ten nazywano też tytułem Maryi u Żłóbka. W tym samym miejscu relikwie Żłobu pozostają do dziś. Pięć prostych deszczułek drewnianych, niegdyś długości łokcia, potem skróconych poprzez odłamywanie cząstek rozsyłanych po innych kościołach całego świata. Przynajmniej od 1700 lat chrześcijaństwo upatruje w nich resztki kolebki Zbawiciela. Dziś przechowuje się je osobno. Kiedyś tworzyły prawdziwy żłób. W Boże Narodzenie papież podczas uroczystego nabożeństwa używał tego żłobu jako ołtarza, na którym składał Ciało Pańskie. Ten właśnie zwyczaj naśladować zapewne próbowano po innych świątyniach.
Drugim źródłem była natomiast naturalna w tamtych czasach potrzeba szukania dodatkowych środków wyrazu, mogących łatwiej przemówić do mas prostych ludzi. Jakże trudno było im bowiem wyłożyć prawdy i tajemnice wiary! Pismo znane było niewielu. Kościół starał się uczyć słowem - ale obrzędy liturgiczne sprawowano po łacinie i wierni niewiele z nich rozumieli. Stąd tak ważna była nauka obrazem. Stąd kościoły pokrywano rzeźbionymi lub malowanymi wyobrażeniami scen z historii Zbawienia lub żywotów świętych patronów. Do prostych ludzi bardziej niż najpiękniejszy wykład katechizmu przemawiał plastyczny wizerunek potężnego Pana Zastępów zasiadającego w majestacie lub groźnego diabła pożerającego dusze grzeszników. Chętnie uciekano się też do inscenizacji z udziałem czy to żywych aktorów, czy to ustawianych figur. Motywy Bożego Narodzenia musiały zajmować w nich sporo miejsca.
Żłóbki bywały więc na pewno i przed św. Franciszkiem. Ale sugestywny opis piorunującego wrażenia, jakie zrobiło franciszkowe nabożeństwo na wszystkich zebranych, świadczy jednak, że nie były to sprawy szerzej znane. Św. Franciszek nie wymyślał więc wprawdzie niczego nowego, ale potrafił z wcześniejszych wzorów zrobić nowy użytek, potrafił je upowszechnić. Myśl mistrza podjęli bowiem zaraz jego uczniowie, franciszkanie, którzy odtąd co roku powtarzali bożonarodzeniowe inscenizacje. Nie wiemy, niestety, kto, jak i kiedy ulepszał i dopracowywał franciszkowy pomysł. Żłóbek przeniesiono pod dach kościoła, w pobliże ołtarza, dodano mu brakujące jeszcze u św. Franciszka postacie głównych aktorów wydarzenia, żywe istoty zastąpiono figurkami. I tu wykorzystywano na pewno różne wcześniejsze wzory - przypomnijmy ów włoski kościół, w którym już przed Franciszkiem ustawiano żłóbek i figurę Maryi opodal ołtarza. Zmiany i udoskonalenia musiały być bardzo różnorodne, zależne zawsze od miejscowych stosunków i pomysłowości konkretnych twórców. Bracia franciszkanie, zakon rozprzestrzeniający się w XIII w. z błyskawiczną prędkością, ponieśli bowiem zwyczaj urządzania żłóbka na cały świat chrześcijański. I wszędzie pomysł ten spodobał się prostym wiernym, do których najbardziej adresowana była franciszkańska posługa.
Zakonnicy św. Franciszka wcześnie dotarli też do odległej Polski. Czy przynieśli ze sobą od razu żłóbek -niestety nie potrafimy stwierdzić. Na pewno kładli szczególny nacisk na oprawę nabożeństw bożonarodzeniowych. To w tym kręgu powstawały najstarsze polskie kolędy - niektóre śpiewane po dziś dzień (.jak np. Anioł pasterzom mówił). W polskich zapisach średniowiecznych brak jednak prawie jakichkolwiek wzmianek o żłóbkach. Późno dopiero, bo w II połowie XV w., słyszymy, że we Lwowie księża bernardyni (a więc zakon z rodziny franciszkańskiej) wystawiali w swym kościele bardzo okazały żłóbek. Były w nim piękne figury Dzieciątka i Maryi, były żywe wół i osiołek. Ta pięknie urządzona scenka wzbudzała ogromne zainteresowanie. Ludzie z całego miasta zbiegali się do bernardynów, by podziwiać ich żłóbek. A działo się to ze szkodą dla wszystkich innych kościołów, które traciły wiernych (co plebani potrafili skrzętnie przeliczyć na utracone dochody z ofiar na tacę). Złożono więc na bernardynów skargę u miejscowego arcybiskupa - dzięki czemu zresztą wiemy o całej tej sprawie. Owe problemy towarzyszące bernardyńskiemu żłóbkowi są bardzo charakterystyczne. Widać bowiem wyraźnie, że żłóbek jest jeszcze wielką i rzadką, wręcz wyjątkową atrakcją. Wnosić stąd można, że zwyczaj ten nie był jeszcze wcale w Polsce powszechny i ugruntowany -przynajmniej na wschodnich ziemiach Rzeczpospolitej. Ale już w najbliższych dziesięcioleciach bożonarodzeniowe inscenizacje upowszechniły się i wyszły poza mury franciszkańskich czy bernardyńskich klasztorów. Franciszkański pomysł naśladowano we wszystkich świątyniach. Jędrzej Kitowicz, piszący u schyłku dawnej, szlacheckiej Polski (a więc w połowie XVIII w.), wyjątkowo bystry obserwator ówczesnych obyczajów, o jasełkach pisał: "kiedy nastały, nie wiem, jak jednak pamięcią sięgam, we wszystkich kościołach były używane". Kitowiczowi zawdzięczamy też wyraźny wywód, że "Jasła i żłób są imiona jedną rzecz znaczące". Opis żłóbków podany barwnie przez tego autora niczym prawie się nie różni od tego, co i dzisiaj spotykamy w naszych kościołach. Jeszcze wszakże w jego czasach rzucała się w oczy szczególna wystawność żłóbków urządzanych przez zakony z rodziny franciszkańskiej. W ich kościołach ożywiano niekiedy żłóbki wprowadzeniem elementów ruchomych. Podobało się to bardzo, ale zarazem tak dalece rozpraszało podobno widownię i powodowało gorszące śmiechy, że sam biskup poznański surowo zakazał mechanicznych dodatków. Wciąż żywe też były inne, blisko ze żłóbkiem związane zwyczaje. których nie podjęły inne kościoły. Oto bernardyni urządzali w sam dzień Bożego Narodzenia, pod wieczór, ceremonię kołysania Jezuska. Odbywała się nie w kościele, lecz w sali przy furcie klasztornej; nie była też dostępna publicznie, ale tylko dla zakonników i zaproszonych, szczególnie zaufanych osób. Wystawiano typowe figury żłobkowe: Maryję, Józefa i Dziecię w kołysce, którą uczestnicy kolejno kołysali, przy śpiewie pobożnych pieśni. I ten zwyczaj, choć słabo poza cytowanym opisem znany, ma bardzo starą metrykę. Tylko w związku z nim zrodzić się bowiem chyba mogła staropolska pieśń "Pana Jezusowe dzieciństwo kołysając", znana już w połowie XVI w. - a więc dobre 200 lat przed Kitowiczem.
Przez wieki żłóbek wrósł nierozerwalnie w obyczajowość bożonarodzeniową i ewoluował dalej - wychodząc z kościołów do domów rodzinnych, a w Polsce dochodząc do postaci wystawnych szopek, upstrzonych postaciami nie mającymi wiele wspólnego z pierwowzorem. Ale jego dzieje nie są nieustannym rozwojem, są w nich też przeszkody i załamania. Kryzysy te pokrywają się zresztą z wielkimi kryzysami w dziejach Kościoła.
Protestanci w XVI w., których oburzała wystawność obrzędów katolickich i którzy odrzucali w ogóle święte obrazy czy wizerunki - wyrzucili żłóbki ze swych świątyń. Ale widać, że zdecydowany ten krok zostawił pustkę w sercach wiernych. Protestanci bowiem bardzo szybko wypracowali -jakby dla zastąpienia żłóbka - własny obyczaj bożonarodzeniowy, wprowadzając do swych domów choinkę. I Znów powtarza się historia żłóbka: zwyczaj ustawiania w Boże Narodzenie w domu przystrojonej świecidełkami choinki znany był już w średniowieczu, ale nie odgrywał jeszcze wtedy poważniejszej roli. Dopiero protestanci, wyrzekłszy się uroków żłóbka, upowszechnili choinkę na skalą dotąd niespotykaną. Stała się dla nich symbolem świąt Narodzenia. Z czasem zaakceptowali ją też i katolicy - ale dokonało się późno, dopiero w XIX stuleciu. Charakterystyczne zresztą, że zeszły się tu dwa nurty tradycji: protestancka choinka i ustawiany pod nią w każdym domu katolicki żłóbek.
Myśliciele Oświecenia (XVIII w.) wykpili żłóbek jako "ciemną dziecinadę" dla prostaków. Nawet wielu księży, pragnąc iść z duchem postępowego czasu, wyrzekło się tradycyjnych obrządków i odstawiło jasełkowe figurki do lamusa. Nawet w bardzo katolickiej Polsce Kitowicz stwierdzał, że współczesne mu żłóbki "zdrobniały" w porównaniu z tym, co pamiętał jeszcze z młodości. Kryzys ten spowodował zniszczenie wielu stałych figur -najstarsze zabytki żłobkowe są dziś w całej Europie prawdziwą rzadkością. Ale gdy postępowi księża wyrzucali jasełkowe rekwizyty na śmietnik, snycerze produkowali już nowe figury - wierni bowiem domagali się żłóbka. Stał się on jedynie cichszy i skromniejszy, bez barokowej wystawności czasów poprzednich.
W Polsce piękna żłobkowa tradycja wydaje się dziś na szczęście niezagrożona. Nie wstydźmy się po bożonarodzeniowej Mszy św. stanąć u żłóbka. I nie zaprzeczajmy, że to miejsce, wśród cichego brzęku dzwonków bieli anielskich skrzydeł i złota w aureoli Dzieciątka, zapachu siana i igliwia, sprzyja jednak milczącemu skupieniu i zadumie. Kto chce, niech nazwie to dziecinadą. Ale czyż może być coś piękniejszego, niż naiwny zachwyt dziecinnego serca wobec tajemnicy Wcielenia?