Karp - ryba z rodziny karpiowatych, hodowana w Polsce od XIII wieku, mieszkaniec wód wolnostojących lub stojących, kształt ciała wygrzbiecony, otwór gębowy z wąsami.
Indyk - ptak z rodziny bażantowatych, upierzenie brązowo-czarne z metalicznym połyskiem, głowa i część szyi nagie, u podgardla tzw. korale, niechętnie lata, odbywa piesze wędrówki.
To dość oczywiste, podobnie jak postawiona w tytule teza. Rzecz jasna, każdy z wymienionych ma swoje wady. Wadą karpia jest, że nie biega, indyka, że nie pływa. Wadą karpia, że nie ma kości, indyka, że nie ma ości. W konkursie na zalety karp jest jednak bezkonkurencyjny. Zacznijmy od początku, jak tego wymaga chronologia wigilijnego porządku. Indyk tylko z pozoru należy do wagi piórkowej, co ma znaczenia przy transporcie ze sklepu, a karp kruszyna z łatwością da się unieść. Problemem nie jest przecież, że zwiedza torbę wzdłuż i wszerz. Umieszczony w wannie ostatecznie wpływa na mniejsze zużycie wody. Indyk blokuje za to miejsce w lodówce i choć nieżywy pożera prąd. Karp u schyłku życia może posłużyć wyładowaniu emocji, zaspokojeniu niepopularnych instynktów, indyk jest w tym względzie bezużyteczny.
Indyk wigilijną porą może się rozgadać, wpływając destrukcyjnie na przygotowania do wieczerzy, a ryby jak głosu nie miały tak nie mają. Karp podgrzewany smakuje coraz lepiej, indyk im starszy tym gorzej przez gardło się przeciska. I choć ten laluś w korale się wystroił może pretendować jedynie do potrawy świątecznej. Na stół wigilijny niech się nie wspina. Co innego karp z powabnymi wąsami, którego bytność w rzędzie 12 potraw jest odwiecznym przywilejem i obowiązkiem. No tak, znowu mówię o rzeczach oczywistych.
Przypisek od autora: Jak na kogoś, kto karpi nie lubi, chyba dobrze poradziłam sobie z zadaniem.