Na imię mam Joanna. Urodziłam się 30 lat po II wojnie światowej. Jestem Poznanianką.
Historii uczyłam się z podręczników, najpierw tych, w których czarne było białe, potem tych oddających przeszłość w rzeczywistym kolorycie (czarne było już czarne). Prawda historyczna najrealniejsza była jednak w przekazach moich dziadków.
Prawdomówne są ich smutne oczy, gdy myślami robią krok wstecz. Nie kłamią listy i telegramy od wojaków, pożółkłe fotografie ze śladami życia. Jednoznaczna jest wymowa mogił, pamiątkowych tablic.
Przeszłość mojej rodziny jest reprezentatywna dla martyrologii narodu polskiego. Tytułowy dziadek Stefan przybrał mundur jako niespełna 18 letni chłopak. Los obszedł się z nim łaskawie. Zrazu wypełniał komendę ochrony obiektów kolejowych, potem już pod dyktando niemieckiego okupanta rozpoczął marsz z Warszawy do Biedruska. Jak inni jeńcy napiętnowani tym rozkazem trafić miał do pracy przymusowej w Niemczech. Uratowała go Warta i noc, które działając w duecie zablokowały dalszą przeprawę. Dziadek przekazany do koszar na Cytadeli zwolniony został do domu.
Wojna okazała się okrutniejsza dla braci dziadka. Edmund rozpoczął wojenną tułaczkę od Krotoszyna, Ulryk od Ostrowa Wielkopolskiego. Spotkali się za Wisłą, gdzie pierwszy doszedł ze swoją jednostką, drugi szukając swojej jednostki. Siedemnastego września 1939 r. razem dostali się do niewoli agresora ze Wschodu, a potem do obozu w Starobielsku. Edmund był wówczas oficerem, Ulryk prawdopodobnie podporucznikiem. Za takiego wszakże się podał przy obozowej lokacji więźniów. Bracia "siedzieli za jednym drutem" w elitarnej części obozu.
Edmund rozstrzelany w Charkowie przeszedł do historii jako "ofiara zbrodni katyńskiej", zrazu zwanej hitlerowską, potem sowiecką.
Ulryk uniknął śmierci podając się za rezerwistę. "Zmianę wersji" wytłumaczył uprzednią chęcią bycia blisko brata. W chwili wzięcia do niewoli nie miał na sobie munduru, opcji tej nie dało się przeto wykluczyć. W ten sposób otworzył sobie furtkę na świat - świat żywych. Degradacja umożliwiła mu udział w wymianie jeńców wojennych dokonanej między Niemcami i Sowietami. Tym sposobem Ulryk trafił do obozu niemieckiego w Radomiu, potem w Murnau. Potem słuch o nim zaginął. Potem... były łzy. W latach pięćdziesiątych Ulryk przemówił. Wiódł szczęśliwe życie w Anglii. Milczał w trosce o bezpieczeństwo własne i naszej rodziny.
Szczęśliwie mój dziadek zdążył zobaczyć swojego braciszka. Oboje mieli już wtedy gromadę wnuków. Niektóre z wnuków Ulryka mówią po polsku.
Wojna zasadziła sidła również na braci babci Irki - żony dziadka Stefana. Brat Stefan był żołnierzem Armii Krajowej. W związku z pracą sabotażową ujęty został przez Gestapo, a krótko potem - 29 czerwca 1944-r. rozstrzelany w pobliskim Żabikowie. Maryś był więźniem Oświęcimia. Paradoksalnie trafił tam tuż przed ewakuacją obozu. Szóstego grudnia 1944 r. przesiedlony został do Austrii, do obozu w Mauthausen, gdzie zginął w nieznanych nam okolicznościach. Jego zgon odnotowano na 10 kwietnia 1945 r.. Bronek postrzelony w płuca podczas walk o wyzwolenie Poznania zmarł 28 lutego 1945 r. w szpitalnym łóżku.
W historii mego rodu pojawił się również wątek sprytu narodowego - dość ważnego narzędzia walki z wszelkim uciskiem.
Babcia Irka skierowana została do pracy przy budowie wałów przeciwczołgowych. Dzięki sfingowanej chorobie, sprawiającej wrażenie zakaźnej (w założeniu miała to być jaglica) zwolniona została z robót.
Po dziadka Henryka hitlerowcy przyszli do domu. Ubłagawszy nieproszonych gości o możliwość pożegnania się z dziećmi płaczącymi w pokoju obok, zniknął za drzwiami, a potem za oknem. Pościg trwał długo. Nic to, że dziadek uciekał zimą bez odzienia wierzchniego, nic to, że zostawiał ślady na śniegu. Dożył sędziwego wieku - 91 lat.
Dziadek Stefan ma dziś 81 lat Sądząc po metryce urodzenia - staruszek. W istocie jasność i bystrość umysłu, nieodparta wola życia i ciągle nowe cele czynią go młodym i interesującym. Wczoraj po Mszy Świętej odprawionej w intencji zmarłych z rodziny jego celem było zgromadzenie żyjącej części familii przy jednym stole i przybliżenie nam sylwetki brata Edmunda - ofiary "zbrodni katyńskiej".
Do tej lekcji historii senior rodu starannie się przygotował. Drżący głos, drżące ręce, w końcu i łzy zdradzały wzruszenie i emocje. Stojąc przed nami w uroczystym tonie opowiedział o ostatnim spotkaniu ze swoim starszym o 8 lat braciszkiem.
W 1939r. Edmund, uczestniczący już od dłuższego czasu w manewrach wojskowych, przeczuwał rychłą mobilizację. Pożegnalne spotkanie z braćmi Stefanem i Ulrykiem zaplanował pod słynnym ówcześnie pomnikiem przedstawiającym husarza żegnającego wybrankę. Stojący na tym cokole mieli swoje imiona. On to Wacław, ona to Maria - bohaterowie poematu Antoniego Malczewskiego "Maria" Tegoż autora monument upamiętniał.
Ów pomnik stał dumnie w ówczesnym Parku Marcinkowskiego, (obecnie ulica Powstańców Wielkopolski) między aktualnymi ulicami Towarowa - Aleje Niepodległości).
Zburzony został wkrótce po wtargnięciu Niemców do Poznania. Najeźdźcy świadomi byli jego symboliki zatem i siły oddziaływania. Był on bowiem wyrazem jakże typowego dla polskiej historii wątku "Oto młody chłopak wybiera wojenkę".
To, co mówił dziadek, szybko trafiło do mojej wyobraźni. Zaraz też mogłam skonfrontować swoje wyobrażenie spotkania skamieniałej pary i trzech nieświadomych okrutnej przyszłości młodzieńców z rzeczywistością uchwyconą na kliszy . Dziadek trzymał w dłoniach fotografię zrobioną tego pamiętnego dnia. Ten z lewej w jasnym prochowcu to Edmund, w środku jest mój dziadek. Ten po prawej to Ulryk.
Każdy z nich miał swoją "Marię". Tylko mój dziadek powrócił do swojej Irenki, któremu to faktowi zawdzięczam swoje istnienie. Edmund, słysząc wołanie ojczyzny pospiesznie, w obecności Boga i urzędników za świadków, poślubił Staszkę (wypada wspomnieć, że ta była siostrą Irki). Było to jeszcze w sierpniu 1939 r.
Staszka zmarła w ubiegłym roku jako 88 letnia wdowa po "oficerze katyńskim". Myślę, że nieprzypadkowo odeszła w dniu jego imienin. Mimo trzech kolejnych propozycji małżeństwa pozostała mu wierna. Całe swoje życie poświeciła pracy charytatywnej i życiu społecznemu. Nazywaliśmy ją ciocią-babcią.
Ulryk zostawił w Poznaniu Zdzisię. Ta długo wypłakiwała za nim oczy. Podobnie, jak i moja rodzina, myślała, że pochłonęła go wojna. Kilka lat po zamążpójściu dowiedziała się, że Ulryk wiedzie spokojne życie w Anglii, gdzie poślubił poznaną w obozie w Murnau Hankę.
Ot i zdjęcie zburzonego pomnika za chwilę przechodziło z rąk do rąk, a potem album z rycinami i fotografiami zapomnianych zabytków Poznania.
Tu opowieść dziadka skręciła w stronę przedwojennego Poznania. Zwrócił naszą uwagę na Studnię Madonny - najpiękniejszą w dziejach Poznania studzienkę Tą gotycką w stylu grotę ze spiżową figurą Marii z dzieciątkiem Jezus ufundował w 1846 r. Edward Raczyński. Zabytek ten stał przy ulicy Długiej, tam gdzie teraz umiejscowiony jest główny wjazd do szpitala imienia Pawłowa. To urokliwe miejsce dziadek mijał swego czasu codziennie przemierzając drogę do gimnazjum Marii Magdaleny. Owo miejsce nie zachowało się na fotografii. Jedynym śladem po nim jest rycina odtworzona z pamięci twórcy.
Dziadek nie pozwoliłby nam o tych bliskich mu, a teraz już i nam, wydarzeniach i miejscach zapomnieć. Dlatego przezornie podarował każdej rodzinie komplet kopii fotografii i rycin.
Jakże mu jestem wdzięczna za to, że nie boi się powrotu do bolesnych wspomnień, w imię utrwalenia w nas pamięci o tych i o tym co minione i piękne.
Pokolenie ludzi wojny dzieli się na tych, którzy zginęli, "zginęli na chwilę" i na tych ocalonych. Tragedią tych ostatnich było grzebać bliskich i własne marzenia z nimi związane, a ich bohaterstwo polegało na tym, że wytrzymali ból rozstania.
Przecież mój dziadek przeżył śmierć brata i trzech szwagrów. Moja babcia przeżyła śmierć trzech braci i szwagra. Ciociu-babcia śmierć męża, trzech braci. Prababcia Marianna pochowała przez wojnę trzech synów i zięcia.
To jedyna prababcia, z którą minęłam się na świecie. Podobno zostałyśmy sobie przedstawione. Miała wtedy powiedzieć "Jedni przychodzą, drudzy odchodzą." Zamknęła oczy, gdy miałam 6 dni. Zanim nas zostawiła, uniosła słabymi rękami duży ścienny krzyż. To dość czytelne przesłanie. Jej życie wiodło przez Golgotę. Podobnież odbywając swoją drogę krzyżową była niewiarygodnie pogodna. Myślę, że nieprzypadkowo umarła w Święta Bożego Narodzenia.