Był postacią barwną, o jego obyczajach, przyzwyczajeniach i dziwactwach opowiadano legendy, za życia chyba nieco przesłaniające jego prawdziwą wielkość. W PRL-u podzielił los tych wybitnych Polaków, na których dokonania spuścić chciano zasłonę zapomnienia, by nie stanowiły zbyt jaskrawego kontrastu wobec lansowanych wówczas "bohaterów": sowieckich agentów, komunistycznych bojówkarzy, ponurych ideologów zbrodniczej utopii. Teraz dopiero, przełamując opór ignorancji i obojętności, można przywrócić polskiej zbiorowej pamięci wielkie postaci naszej przeszłości wraz z wartościami, którym służyły.
Nasz Władysław Zamoyski należy do najpiękniejszych postaci, jakie w XIX wieku wydała polska arystokracja, pielęgnująca zasadę "noblesse oblige" - "szlachectwo zobowiązuje". Służbę publiczną miał zresztą niejako zakodowaną w genach, tak po ojcu, generale Władysławie Zamoyskim, jednej z najważniejszych postaci Wielkiej Emigracji, jak i po matce, Jadwidze z Działyńskich, córce Tytusa Działyńskiego, właściciela Kórnika. Urodził się 8 października 1853 r. w Paryżu, wzrastał w emigracyjnym kręgu Zamoyskich i Czartoryskich, kształtowany zgodnie ze sformułowaną przez ojca zasadą: "Cel całego (...) wychowania nie może być inny, jak tylko służenie własnemu krajowi". Ważnym rysem wychowania była kształtowana w domu Zamoyskich, szczególnie przez matkę, głęboka religijność, która cechować miała Władysława w całym jego życiu. Po skończeniu szkół wstąpił - zgodnie z życzeniem zmarłego w 1868 r. ojca - do armii francuskiej, gdzie miał się przygotowywać do służby publicznej i gdzie dosłużył się szlifów podporucznika. Największą przygodą jego młodości był nieoczekiwany wyjazd na antypody, gdzie w 1880 r. w Sydney miała miejsce wielka Wystawa Światowa. Zamoyski popłynął do Sydney w grupie osób wydelegowanych tam do przygotowania ekspozycji francuskiej. Australijski rozmach wywarł na nim wielkie wrażenie, pokazując możliwości tkwiące w nowoczesnej cywilizacji. Owocem podróży były też interesujące zbiory antropologiczne, które możemy dziś oglądać w kórnickim pałacu. Jeszcze w Australii doszła go wiadomość o śmierci wuja Jana Działyńskiego, który właśnie jemu zostawił cały swój wielkopolski majątek. Był to wyraz przekonania, że spośród potencjalnych spadkobierców właśnie Władysław spożytkuje odziedziczone dobra nie dla prywaty, lecz że dalej prowadzić będzie rozwijaną przez Działyńskich społeczną i narodową działalność. Nadzieje ostatniego z Działyńskich miały się w pełni ziścić. Władysław Zamoyski doskonale rozumiał jego intencje, zaś objęte w 1881 r. wielkopolskie dziedzictwo potraktował jako rodzaj dzierżawy oddanej mu w użytkowanie, ale w istocie należącej do narodu. Stąd brała się budząca niekiedy zdziwienie asceza nowego pana na Kórniku, chodzącego w znoszonych, choć schludnych ubraniach, podróżującego tylko trzecią klasą, jadającego posiłki ze służbą i zabierającego do Poznania butelkę z herbatą i gotowane ziemniaki, by nie tracić pieniędzy na restauracje.
Jednak to nie Wielkopolska stać się miała obszarem największej aktywności Zamoyskiego. Działalność jego i matki, Jenerałowej - jak mówiono - Jadwigi z Działyńskich Zamoyskiej, która w Kórniku właśnie założyła swą Szkołę Domowej Pracy Kobiet, stała się solą w oku władz pruskich. W 1885 r. wydana została ustawa wydalająca za granicę osoby nie mające pruskiego obywatelstwa (tzw. rugi pruskie). Wśród 35 tysięcy wydalonych, przede wszystkim rolników, znaleźli się także nasi kórniccy Zamoyscy: Władysław z siostrą Marią i matką. Miejscem schronienia naszych arystokratycznych wygnańców stała się Galicja, ciesząca się szeroką autonomią pod mądrymi rządami polskich konserwatystów. Tam wkrótce miał Władysław Zamoyski odnaleźć swe drugie - po Kórniku - miejsce na ziemi. Było nim Zakopane. Od kilkunastu lat ta mała górska wioska zaczęła coraz bardziej przyciągać miastowych gości, wśród których byli zafascynowani urodą gór i surowym pięknem góralskiej kultury przedstawiciele polskich elit: Matejko, Sienkiewicz, Modrzejewska, by na nich tylko poprzestać. Tymczasem w 1888 r. na sprzedaż wystawione zostały wielkie dobra zakopiańskie, po które zgłosiło się dwóch kupców. Pierwszym był pruski książę Hohenlohe, który już po węgierskiej stronie gór kupił spore dobra i zamierzał je uzupełnić o część polską, czyniąc z całości wielki i zamknięty teren łowiecki. Drugim zaś był spekulant, zamierzający zarobić na tatrzańskich lasach, których wycięcie grozić mogło ekologiczną klęską. Gdy jednak 9 maja 1889 r. w Nowym Sączu doszło do licytacji znalazł się trzeci kandydat do dóbr zakopiańskich. Był nim Władysław Zamoyski, który podwyższając ciągle stawkę o jednego centa pokonał rywali i kupił Zakopane za sumę 460 003 złotych i 3 centów. Choć wsparty funduszami Towarzystwa Tatrzańskiego sam musiał jednak włożyć sporą sumę, która poważnie obciążyła majątki Zamoyskich, w tym i kórnicki. Było to tym finansowo kłopotliwsze, iż przez dziesięć lat Zamoyski nie wykorzystywał gospodarczo dóbr zakopiańskich, zakazując wyrębu lasu: nie chciał na nich zarabiać, lecz je chronić. Nie zawsze podobało się to góralom, ale zaangażowanie Zamoyskiego w rozwój Zakopanego było tak wielkie, że zasłużył z czasem na góralskie miano "polskiego władaca". Najważniejszą inwestycją była linia kolejowa Chabówka - Zakopane, o którą Zamoyski walczył lat dziesięć i która ruszyła w 1901 r. Nie była ona jedyna. Jak pisano 29 IX 1912 r. w "Gazecie Narodowej": "Nie było w Zakopanem ani jednej sprawy, ani inwestycji, w której by hrabia Władysław Zamoyski nie brał udziału i której by szczodrze nie poparł. Telefony, rozszerzenie poczty, szkoły, muzea itp. to w wielkim stopniu jego zasługa. Oddał gminie ujęte już źródła dla urządzenia wodociągów i przyznał dla nich teren ochronny na swoich gruntach; pozwolił klimatyce na urządzenie parku w swym lesie, ułatwiał letnikom spacery na całym obszarze swych dóbr, choć niemałe stąd ponosił szkody (tylko ci, co znali namiętną pieczołowitość, z jaką zalesiał obnażone stoki górskie, są w stanie ocenić, jakim było dlań poświęceniem zostawić turystom swobodę krążenia po górach bez zastrzeżeń)".
Największą jednak sławę zapewnić mu miała sprawa Morskiego Oka. Otóż zaraz po objęciu przez Zamoyskiego dóbr zakopiańskich pretensje do Morskiego Oka zgłosił, korzystając z geograficzno - prawnego zamieszania, jego rywal z nowosądeckiej licytacji, książę Hohenlohe, właściciel dóbr po węgierskiej stronie Tatr. Oliwy do ognia dolał jego zarządca, niejaki Kegel, który zainicjował tworzenie faktów dokonanych. Tak rozpoczęła się trwająca dwa dziesięciolecia wojna o Morskie Oko. Ludzie Kegla łamali słupy graniczne Zamoyskiego, węgierscy żandarmi rekwirowali pasące się nad Morskim Okiem góralskie krowy. Nasi nie pozostawali dłużni: gdy tylko Kegel wznosił po "swojej" stronie jeziora schronisko, zaraz szło ono z dymem, co indagowani przed sądem górale tłumaczyli: "Kozicki sły wirchami, kopytkiem o kamień iskry skrzesały". Rzecz cała jednak urosła do rangi sporu państwowego o granicę między Austrią, w skład której wchodziła Galicja, a Węgrami: choć bowiem złączone osobą monarchy Austria i Węgry stanowiły dwa osobne organizmy państwowe. W efekcie działań Zamoyskiego problem Morskiego Oka stał się przedmiotem międzynarodowego arbitrażu. Dla niego samego była to sprawa osobistego prestiżu. Jak pisał jeden z poznańskich publicystów, "Hrabia Zamoyski wziął całe zadanie na siebie. Dla każdej kwestii dosłownie nie dojadł i nie dospał. Wszystkie koszta oczywiście sam ponosił; każdemu adwokatowi do każdego terminu osobiście dawał informacje i zbierał dlań materiał." Wskutek takich działań strona polska wystąpiła przed trybunałem arbitrażowym w Gratzu w 1902 r. doskonale przygotowana, imponowała profesjonalizmem i bezstronnością. Ekspertyz prawno - historycznych dostarczył profesor Uniwersytetu Lwowskiego, wybitny autorytet historyczny, Oswald Balzer, którego kompetencja zrobiła na trybunale wielkie wrażenie. Ostatecznie 13 września 1902 r. wydano wyrok korzystny dla Austrii, korzystny dla Galicji - dla Polski wreszcie, bo to właśnie rozstrzygnięcie zadecydowało o przyszłym przebiegu granicy niepodległego państwa polskiego na tym odcinku. Sukces ten zawdzięczamy uporowi i konsekwencji Władysława Zamoyskiego, słusznie więc pisał Zenon Bosacki: "Bez niego Polska byłaby niższa, bo bez Rysów. I bardziej płaska, mniej wzniosła".
Ten wielki sukces Zamoyskiego nie powinien nam jednak przesłonić jego codziennej, mniej może efektownej, ale jakże owocnej pracy. Jak pisano: "Pan Potocki poluje na lwy w Afryce, pan Siemiński hoduje konie wyścigowe, pan Lanckoroński grzebie w starożytnościach Pamfilii, a [Zamoyski ] organizuje spółki, prowadzi fabryki, daje chleb setkom ludzi, stwarza dobrobyt, buduje koleje, chroni lasy od zniszczenia [...] potrafi pogodzić tabliczkę mnożenia z romantyzmem." Także i wojna, która zastała go w Paryżu, nie przerwała jego aktywności. Poświęcił się wtedy pomocy dla polskich jeńców wojennych we Francji, zaś w 1919 r., w dobie rozstrzygającej także o losach Polski konferencji paryskiej, wspierał polską delegację swymi radami. W 1920 r. wraz z sędziwą matką i siostrą wrócił do Kórnika. Następne lata poświęcił na stawianie na nogi zaniedbanego nieco majątku, nigdy jednak nie przedkładając interesu ekonomicznego nad dobro człowieka. W 1923 r. zmarła Jenerałowa Zamoyska. Wtedy z większą jeszcze intensywnością zabrał się za kwestię uspołecznienia rodzinnego majątku, co tłumaczył w słowach: "Nie po to Ojciec mój, Matka i ja pracowaliśmy ciężko przez całe życie i odmawiali sobie wszystkiego tak, żeśmy nieraz na opinię skąpców i wariatów zasłużyli - by po śmierci byle synowiec rozbijał się automobilem. Wszystko, cośmy posiedli, ma służyć Ojczyźnie i Rodakom potrzebującym lub nieszczęśliwym...." W myśl tych zasad 20 czerwca 1924 r. Zamoyski podpisał akt powołujący Fundację "Zakłady Kórnickie" zrzekając się się majątku na rzecz narodu polskiego. Kilka miesięcy później, 3 października 1924 r. zgasł cicho w Kórniku, kończąc swe pracowite i pełne trudów życie. Jego doczesne szczątki spoczęły w krypcie kórnickiego kościoła.
Dziś kórnicki majątek, którego centralną częścią jest wspaniała biblioteka, pozostaje w rękach Polskiej Akademii Nauk. Niedawno Sejm Rzeczpospolitej reaktywował też Fundację Zakłady Kórnickie. Powoli przywraca się pamięć o zasługach rodziny Zamoyskich, w tym Władysława Zamoyskiego, następcy Działyńskich na kórnickim dziedzictwie. Warto o nim wspomnieć, gdy zwiedzać będziemy urokliwe sale kórnickiego pałacu, lub spacerować po cienistych ścieżkach arboretum. Także wędrując ku Morskiemu Oku wspomnijmy o "polskim władacu" Zakopanego, którego uporowi i zaangażowaniu zawdzięczamy ten najpiękniejszy skrawek polskiej ziemi.