W autobusie linii 76 o. Atanazy spotkał jednego ze studentów wpadających od czasu do czasu na spotkania akademickie. Ściśnięci jak śledzie w beczce podnosili się wzajemnie na duchu, przywołując starego Hegla i jego tezy o wolności jako zrozumieniu konieczności, w tym wypadku konieczności remontu ul. Hetmańskiej. Nagle za oknem mignęła im wielka drewniana tablica, na której ktoś napisał sprayem: "Nie ma autorytetów poza tobą samym".
"I co ojciec na to?" - spytał współtowarzysz o. Atanazego.
"To zabawny paradoks" - odparł o.Atanazy - "Jak bowiem wielkim autorytetem musi czuć się się człowiek, który autorytatywnie obala wszystkie inne?".
- Jakież to w istocie pobożne zajęcie - ogrodnictwo - rozmarzył się o. Gałązka, wdychając z rozkoszą zapach świeżo skoszonej trawy.
- Pobożne? - zdziwił się jego rozmówca.
- Przecież to Bóg, zakładając ogród Eden, był pierwszym ogrodnikiem, każdy następny powtarza tylko Jego pracę. Żebyż tylko ludzie zdołali zrozumieć mistyczny sens swej pracy!
Dziewczynki miały po pięć lat. Doskonale radziły sobie w czasie przyjęcia, korzystały ile wlezie z zaaferowania dorosłych, zagospodarowując każdą wolną przestrzeń dla zabawy. W końcu postanowiły swe zabawowe doświadczenia przelać na papier: mama Marty musiała przerwać przygotowywanie kolacji, by dać im papier i kredki. Gdy już wygodnie usadowione na schodach jęły się rysowania, nieoczekiwanie pojawiły się różnice natury estetycznej. Gdy Weronika przekonywała Martę, że należy rysować tak a nie inaczej, ta ucięła dyskusję: "Wiesz co ci powiem Weronika? To jest wolny kraj i każdy rysuje jak chce!"
Przysłuchujący się dyskusji dorośli wybuchnęli śmiechem.
- To znamienne - rzucił na to o.Atanazy - Nawet dzieci błyskawicznie przyswajają sobie sens wolności. Do odpowiedzialności będą jednak musiały dorosnąć.
Po załatwieniu najpilniejszych spraw w kurii, o. Atanazy udał się do śródmieścia by pobuszować po tamtejszych księgarniach. Zbliżało się południe, słońce grzało, więc dla pokrzepienia o.Atanazy wstąpił "Pod Anioła" na filiżankę kawy i pyszne kokosowe ciasteczko. Ciemne kawiarniane wnętrze kawiarni świeciło jeszcze pustkami i tylko przy otwartym oknie siedziało dwóch młodzieńców, sącząc z wolna ciemne, irlandzkie piwo. Na widok o.Atanazego obaj poderwali się z miejsca i rzucając serdeczne "Szczęść Boże", zaprosili do stolika. Byli to dwaj przyjaciele: Krzychu Nowak i Robert Orzeszko, dawni lektorzy dziś kończący studia studenci politechniki. Po powitalnej słownej szarpaninie, po krótkiej dyskusji o pogodzie i zakupionych właśnie przez chłopaków książkach o.Atanazy rzucił niewinnie: "Dawno cię Robert nie widziałem", na co Krzychu wyjaśnił nie bez ironii: "Bo on proszę Ojca potrzebuje dużo świeżego powietrza i mszy wysłuchuje przed kościołem".
Robert spojrzał tylko z ukosa na przyjaciela, zaś o. Atanazy stwierdził: "Jeśli chcesz uczestniczyć we mszy, a pozostajesz na zewnątrz kościoła to tak, jakbyś chciał się napić piwa i poprzestał na zanurzeniu ust w pianie: ani skosztujesz smaku, ani nie zaspokoisz pragnienia".
Pan Kapuściński był cichym, skromnym i pobożnym człowiekiem. Co dzień rano uczestniczył we mszy świętej, co dzień przystępował do komunii świętej, a jeśli mu czas pozwalał wpadał kilka razy w tygodniu na któreś odprawiane właśnie popołudniowe nabożeństwo. Którejś niedzieli spotkali się z o. Atanazym przed kościołem.
- Pewnie trudno się było dziś panu skupić na mszy, widziałem od ołtarza, że stojące obok pana dziewuszki z siódmej klasy ciągle się wierciły i gadały - stwierdził o.Gałązka.
- A wie ojciec, nawet byłem tym mocno zgorszony i chciałem je ofuknąć, że obrażają Boga swoim zachowaniem - odparł z łagodnym uśmiechem pan Kapuściński - Ale przyszła mi myśl: "kimże ty jesteś, codziennie obrażający Boga swymi grzechami, by napominać dziewczęta, których jedyną winą jest tylko pustota i bezmyślność?" Dlatego też nie odezwałem się ani słowem.
- Oto prawdziwy Izraelita, w którym nie masz grzechu - pomyślał o.Atanazy.