Wszedłszy do pokoju nauczycielskiego ojciec Atanazy znalazł się w centrum sporu. Pan Janusz Ryłko, młody nauczyciel fizyki ścierał się oto z Kasią Pietrusińską, katechetką. Ci dwoje wyraźnie mieli się ku sobie, zaś pikanterii ich ostrożnym flirtom dodawał fakt, iż Janusz był zdeklarowanym agnostykiem, zaś Kasia gorliwą uczestniczką ruchu odnowy w Duchu Świętym. Spór był tym razem na temat Środy Popielcowej.
"To wasze sypanie głów popiołem, krzyże, umartwienia są jedynie koronnym dowodem na to, że chrześcijaństwo jest religią smutku i ponuractwa" - stwierdził autorytatywnie Janusz.
"Ależ to bzdura" - replikowała brawurowo Kasia - " chrześcijanin żyje opromieniony nadzieją zmartwychwstania, chrześcijaństwo więc to religia radości".
"A ja myślę" - powiedział z namysłem o. Gałązka - "że chrześcijaństwo to religia pełni: zawiera zarówno smutek i cierpienie krzyża, jak i radość zmartwychwstania, oraz wszystko, co mieści się między nimi."
Na kolędzie zaszedł o. Gałązka do państwa Pokrzywowskich: pana domu jak zwykle nie było, zaś poczciwa mama starała się łagodzić złe wrażenie jakie robiły dzieci: dwoje naburmuszonych nastolatków. O.Atanazy niewiele sobie robił z ich fochów i jak gdyby nigdy nic zapytał: "Coś was ostatnio nie widzę w kościele".
"A bo my uważamy, że Bóg jest wszędzie, w lesie, na ulicy i wszędzie można się do Niego modlić".
"To bardzo pobożne, co mówicie" - stwierdził o. Gałązka przytłoczony głębią tego religijnego odkrycia - "Czy jednak mając świadomość Jego wszechobecności modlicie się częściej i lepiej niż wtedy, gdy jeszcze zachodziliście do kościoła?".
I znów wielkopostne rekolekcje. Tym razem zaproszono o. Gałązkę do podkrakowskich Toń, do młodej filipińskiej wspólnoty. W "Wielkopolaninie" usiadł naprzeciw o.Atanazego młody człowiek o wyglądzie biznesmena i zajął się poranną lekturą prasy. Gdzieś w okolicach Ostrowa obaj podróżni wymienili się gazetami: o. Gałązka sięgnął po "Wyborczą" biznesmena, ten zaś zagłębił się w lekturze "Życia", które przejrzał po brewiarzu o.Atanazy. Od słowa do słowa, od zdania do zdania, rozpoczęła się rozmowa, która tuż przed Kępnem nabrała poważniejszego charakteru. Biznesmen nie miał antyreligijnych przesądów, doceniał rolę religii, ale - jak twierdził - nużył go suchy rytualizm katolickiej pobożności.
"Takie na przykład codzienne klepanie pacierza" - rzucił - "nie widzę sensu modlitwy, skoro Bóg i tak wie o mnie wszystko, wie czego mi trzeba i kieruje moim życiem zgodnie ze swą wolą".
"To prawda, Bóg nie potrzebuje informacji o tobie. Ale też Bóg nie jest Wielkim Wszechmocnym Komputerem przetwarzającym dane, ale Ojcem, który cię kocha miłością, jakiej nie jesteś sobie w stanie nawet wyobrazić. Może więc zasługiwałby na choćby drobny akt jej odwzajemnienia. Czy naprawdę możesz sądzić, że ten znak dobrej woli, jakim jest codzienne klęknięcie do pacierza, to za wiele?"
W klasie III rozpętała się dyskusja. Długowłosy Krzysio Kowalski i Basia Szmyt, ubrani w porozciągane swetry i lewisy, z pacyfami zawieszonymi na rzemieniach wygłosili namiętną tyradę o konieczności wyzwolenia się z usidlających ludzką indywidualność konwencji narzuconych przez społeczeństwo. Wyrazem tego wyzwoleńczego buntu miała być ich fryzura i strój.
O.Atanazy słuchał tego manifestu z pewnym rozbawieniem.
"Wybaczcie moi drodzy" - rzucił, gdy młodzi mówcy przerwali na chwilę, by zaczerpnąć tchu - "ale nie istnieje świat bez konwencji: odrzucając jedną natychmiast przyjmuje się inną, niewykluczone że lepszą, ale zawsze konwencję. A tak poza tym: oboje wyglądacie tak samo świątek piątek, bez różnicy czasu, miejsca czy okazji. Poza zakonnicami nie znam nikogo, kto by tak ściśle przestrzegał reguł dotyczących stroju. Czyż nie jest więc nieco zabawnym, że ten żelazny uniform czynicie symbolem waszego wyzwolenia z niewoli konwencji?"
Ewangelia święta mówiła o Dobrym Pasterzu, który zostawiwszy dziewięćdziesiąt dziewięć owiec szuka w górach jednej zabłąkanej. Ojciec Atanazy powiódł wzrokiem po zebranych w kościele i rzekł: "Zawsze zastanawiałem się nad tymi dziewięćdziesięcioma dziewięcioma owcami, które Pasterz pozostawił samym sobie. Bo owa jedna, zabłąkana zyskała wyraźny dowód Jego miłości: było nim poświęcenie Pasterza, trud poszukiwania i radość odnalezienia. A co z tymi, które pozostały na pastwisku? Czyż nie powinny się poczuć osamotnionymi i opuszczonymi? Nie. Pasterz opuścił je, bo wiedział, że są bezpieczne i że może im zaufać. Zagubiona owca mogła się radować tym, że Pasterz ją odnalazł: dziewięćdziesiąt dziewięć pozostałych odnalazło pełna dumy radość w zaufaniu, jakim obdarzył je Pasterz pozostawiając je samym sobie"