W szkole o. Atanazego rozdano talony z funduszu socjalnego na zakupy w supermarkecie o dźwięcznej nazwie "Bambo". Wespół z kilkoma młodymi nauczycielami umówili się na wspólny wyjazd na zakupy, na chwilowe zanurzenie się w przedświątecznym wirze zabiegów o dobra tego świata. Miała to być także okazja do zakupu drobiazgów dla dzieci od świętego Mikołaja. Już jednak dojazd do supermarketowej krainy obfitości źle wróżył: miasto, w którym remontowano kilka centralnych ulic, było w godzinach szczytu kompletnie zatkane samochodami, ogłupiałymi w dodatku od padającego śniegu. Także i wjazd na parking oraz znalezienie wolnego miejsca przypominały bardziej szturm Zbaraża niż cokolwiek innego. Przed supermarketem zaś, tym w zamierzeniu pomnikiem wolnego rynku, stała swojska, całkiem peerleowska kolejka, czekających na sklepowe wózki. O.Gałązka z przyjaciółmi ustawił się posłusznie na jej końcu; kolejka stała kilkanaście metrów od wejścia, przed zadaszonym boksem na wózki. Szybko jednak okazało się, że niektórzy nie zamierzając na wózki czekać, przechwytują je tuż przed samym wejściem do supermarketu, wzbudzając gniewne pomruki kolejkowiczów. "Dlaczego popiera pan takie chamstwo!" - zawołał dziarski starszy pan do obładowanego siatkami młodziana, który właśnie oddał komuś swój wózek. "Jakie chamstwo, jakie chamstwo! To tylko przedsiębiorczość!" - rzucił cynicznie młody człowiek. "Bezczelność!" - skomentowała jedna z towarzyszek o. Gałązki. "Nie bezczelność, lecz błąd logiczny" - sprostował o.Atanazy - "przecież przedsiębiorczy cham chamem być nie przestaje".
Wszedłszy do ministranckiej zakrystii o.Atanazy zastał tam ks. Kazimierza, werbującego chłopców do przygotowywanych jasełek. Właśnie wyłoniono odtwórców ról ostatnich pastuszków, aniołkami miały być - nie wiedzieć czemu - dziewczynki. "A którzy z was będą wołkiem i osiołkiem?" - zapytał o.Atanazy, co wzbudziło wybuch gromkiego śmiechu. "Pytam poważnie. To bardzo ważne i trudne role, trudne także dla dorosłych. W ilu z nas byłoby tyle ciepła, cierpliwości, miłości i dobroci, by ogrzać nimi małego Jezuska?"
W czasie świąt, przy dobrze zastawionym stole, doszło do dyskusji. Ktoś z młodzieży, natchniony radykalnym duchem jednego z nowych ruchów, orzekł: "Po co właściwie to wszystko, te całe przygotowania, sprzątania, pieczenia, gotowania, strojenia choinki, prezenty. Zamiast kontemplować narodzenie Pana, ludzie koncentrują się na porządkach, jedzeniu i piciu". "Nie ma zgody bracie" - rzucił o.Gałązka - "Czyż nie dostrzegasz głębokiego sensu tkwiącego w tym wszystkim? Przygotowania do świąt są jak nasze życie, które powinno być właśnie sprzątaniem wszelkiego brudu, wyrzucaniem tego, co niepotrzebne i co przeszkadza, by godnie przyjąć Pana. Gdy siadamy do wigilii, w lśniącym od czystości domu, nasze wykąpane ciała, wyprane i wyprasowane ubrania są symbolem tej czystości, z jaką chcielibyśmy spotkać Pana w dniu ostatecznym. A ciepło i miłość jakimi się obdarzamy, radość z ofiarowywanych sobie prezentów, to zapowiedź tych wspaniałych darów, jakie On przygotowuje dla nas w Niebie, zaś słodycz i aromat świątecznego ciasta to przecież przedsmak niebieskich rozkoszy. Patrz na ten kawałek makowca: nawet w jego spiralnej strukturze odnajdziesz stary symbol tego, co nieskończone i wieczne".
O.Atanazy przyszedł na spotkanie pań z róży św. Perpetuy. W salce na ścianach wisiały złoto - różowe aniołki, takimż blaskiem jaśniała stojąca pod ścianą choinka. Żłóbek był słodki, różowo - błękitny, z pulchną i uśmiechniętą mile figurką Dzieciątka, leżącą na wyszywanej w gwiazdki serwecie. Nastroju dopełniały mrugające lampki, których blask odbijał się w lukrze, suto okrywającym stojące na stole serniki, pierniki i makowce. Po połamaniu się opłatkiem z obecnymi, poproszony o naukę o.Atanazy powiedział: "Bóg objawia się nam w całej swej nieogarnionej i paradoksalnej naturze: raz w gwałtownym wichrze, raz w łagodnym powiewie, jeśli rodzi się w stajence, to przecież po to, by jako mężczyzna umrzeć na krzyżu, a następnie śmierć zwyciężyć. On objawia się nam w całej swej nieogarnionej i tajemniczej pełni, my zaś chcemy oswoić tajemnicę i ugłaskać to, co nieogarnione; uważajmy, by słodycz Dziecięcia nie zasłoniła nam wielkiej prawdy Boskiego Wcielenia"
"Jak pięknie to ojciec powiedział" - szepnęła zelatorka, pani Róża - "To teraz zaśpiewajmy: "Lulajże Jezuniu..."