Today is Sunday, 6 October 2024
Lection
Gazeta parafialna

Journeys

Filipińska oaza w Rzymie

Elżbieta Rybka

Rzym - legendarne miasto kojarzone z pierwszymi chrześcijanami, gladiatorami i plejadą antycznych zabytków, pociąga ku sobie już sama nazwą. To co jest w nim tak charakterystycznego i niesamowitego miałam okazję zobaczyć latem tego roku. Wraz z pięcioma koleżankami pojechałam tam na III stopień oazowy zwany Oazą Żywego Kościoła, zorganizowany przez Ruch Światło-Życie w Radomiu. Duszą całego przedsięwzięcia był ksiądz Ireneusz Gizan -moderator tamtejszej oazy. Oprócz młodzieży z Radomia i Poznania dołączyły. jeszcze osoby z Gdańska i Bytowa. Na czele 50-osobowej grupy stanął ks. Piotr Jaworski. Przygotowania do wyjazdu trwały dosyć długo, gdyż trzeba było zadbać o każdy szczegół. Wyruszyliśmy rankiem 26 VII, umocnieni wcześniej przeżytą mszą św. Zabrany przez nas prowiant został przygotowany na całe 3 tygodnie. Autokar uginał się więc od ciężaru. Wieźliśmy bowiem całe kartony chleba, konserw, masła, zawekowanego mięsa, garnki, miski i szczotki, czyli niemalże każdy drobiazg potrzebny do życia. Wszystko to poupychane było dosłownie wszędzie, nawet w przejściu i pod siedzeniami. Gdy obudziliśmy się następnego dnia rano, przed naszymi oczami rozpościerał się malowniczy widok Alp i niezliczona ilość tuneli o długości sięgającej nieraz do 13 km. Zbliżaliśmy się do granicy austriacko-włoskiej, po przekroczeniu której ruszyliśmy prosto do Wenecji, gdzie spędziliśmy około 6 godzin. Ciasna zabudowa, malownicze kamienice nad kanałami to charakterystyczny pejzaż tego miasta. Rolę tramwaj i autobusów pełniły tam statki zwane vaporettarni, a motorówki pływały jako taksówki. Nie brakowało też słynnych weneckich gondoli. Naszą podróż po Wenecji rozpoczęliśmy od przejażdżki vaporettą po Canal Grande. Po obu jego stronach ciągnęły się pałace o bardzo ciekawej historii, które niegdyś należały do bogatych kupców weneckich. Miejscem szczególnym była Bazylika Santa Maria delia Salute, która to jest prototypem Bazyliki na Świętej Górze.

Ksiądz Piotr okazał się postacią nie do zastąpienia. Nieoceniona była jego doskonała znajomość zarówno języka włoskiego jak i samego miasta. Nie odstając w niczym od wprawnego przewodnika oprowadzał nas po weneckich zaułkach i opowiadał różne historyjki, których znał bardzo wiele. Mimo, iż był nieco starszy od nas narzucił takie tempo, że dotrzymywanie mu kroku sprawiało nam duże trudności. W tej pierwszej akcji wypróbowania naszych sił i możliwości kondycyjnych dzielnie dopomagało mu mocno przygrzewające słońce. Z pochmurnej i deszczowej Polski znaleźliśmy się nagle w 40-stopniowym upale, który towarzyszył nam przez następne 16 dni. Nie znając jednak ani języka, ani topografii miasta, a mając świadomość, że zagubienie się jest bardzo realne pędziliśmy za naszym "Dżaworkiem" jak przysłowiowe "muchy za lepem" po wąskich uliczkach i mostach, zwiedzając niemalże wszystkie ważniejsze zabytki. Nie ominęliśmy Placu i Bazyliki Św. Marka. Wjechaliśmy na wieżę Św. Marka, skąd obejrzeliśmy Wenecję "z lotu ptaka". Dotarliśmy także do Pałacu Dożów byłych władców weneckich, jak również do Mostu Westchnień, z którego więźniowie skazani na śmierć spoglądali po raz ostatni m tętniące życiem miasto. Wenecję czuliśmy po prostu w nogach. Mimo fizycznego zmęczenia, wsiedliśmy do autokaru bardzo zadowoleni zachowując w pamięci niepowtarzalny krajobraz.

Czekała nas jeszcze druga z kolei noc spędzona w autobusie. Do Rzymu dotarliśmy około godziny 10:00 następnego dnia. Naszym miejscem noclegowym był kamping Tigers. Przybywszy nań rozpoczęliśmy walkę z wielką ilością mrówek, po czym rozbiliśmy namioty i rozpakowaliśmy się. Jak się późnej okazało, namioty bardziej były potrzebne naszym bagażom niż nam. W takich upałach bowiem nikt nie miał ochoty wchodzić do nagrzanego przez słońce namiotu. Spaliśmy więc... na materacach pod gołym niebem.

Wraz z przyjazdem do Rzymu rozpoczął się pierwszy dzień rekolekcji oazowych, trwających przez 15 dni, w ciągu których przeżywaliśmy 15 następujących po sobie tajemnic różańca. Po południu tego dnia wyruszyliśmy do centrum. Naszym miejscem docelowym było Radio Vaticana, gdzie uczestniczyliśmy w mszy św. transmitowanej m.in. także w Polsce. Cała oprawa liturgiczna przygotowana została przez nas. Byliśmy także w jednej z czterech największych bazylik Rzymu - w Bazylice św. Jana na Lateranie, w której znajdują się medaliony przedstawiające wszystkich papieży - także Jana Pawia II. Nie ominęliśmy również pierwszego chrześcijańskiego babtisterium, w którym chrzczono chrześcijan po zalegalizowaniu wyznania przez cezara. Obecnie znajduje się ono pod opieką Ruchu Odnowy w Duchu Świętym.

Podobnie jak w Wenecji ks. Jaworski biegał po Rzymie co chwilę pokazując nam coś ciekawego i dołączając do tego barwne opowieści. Rzym znał niemalże jak "własną kieszeń". Powoli wpadał w nałóg mówienia. Nie przestawał mówić nawet w autobusie, gdzie na przemian tłumaczył raz kierowcom gdzie i jak mają jechać, a raz nam gdzie i na co mamy patrzeć. W końcu wytworzył się w naszych głowach "istny mętlik" i było nam wszystko jedno, czy to coś za szybą to kościół św. Jana Chrzciciela, czy budynek po dawnym Kolegium Polskim, założony przez św. Filipa Neri. Kiedy więc wjechaliśmy do dość długiego tunelu i otrzymaliśmy bardzo humorystyczne wyjaśnienie, że oto bowiem minęliśmy katakumby św. Piotr Jaworskiego, stały się one naszym hasłem wywoławczym. Tak dobiegł końca pierwszy, pełen przygód dzień w Rzymie, będący zarazem pierwszym dniem rekolekcji. Każdy następny przynosił coś nowego. Zasadnicze jego ramy były jednak podobne. Wstawaliśmy zazwyczaj o godzinie 6:00, lecz zdarzały się pobudki o wcześniejszych porach. Później była modlitwa poranna, śniadanie i wyjazd. W drodze do miejsca docelowego mieliśmy jutrznię, czyli modlitwę poprzez psalmy. Każdego dnia uczestniczyliśmy w mszy św., która odbywała się w kościele stacyjnym, czyli w miejscu, które w jakiś sposób uzupełniało przeżywaną danego dnia tajemnicę różańca. I tak na przykład w 3 dzień oazy - w dzień Narodzenia Pana Jezusa - miejscem statio była Bazylika Santa Maria Maggiore, w której znajdują się relikwie żłóbka Pana Jezusa, a w dzień Ukrzyżowania - w kościele Św. Krzyża, w którym znajdują się relikwie św. krzyża. Bardzo rzadko wracaliśmy w południe na obiad. Zazwyczaj jedliśmy go po powrocie wieczorem, często o godzinie 22. Po nim odbywały się jeszcze spotkania w grupach, na które zostaliśmy podzieleni i w trakcie których rozmawialiśmy na temat wspólnoty. W ciągu dnia żywiliśmy się tym, co zabraliśmy ze sobą w bagażu podręcznym lub piliśmy wodę pochodzącą z kranów i fontann do tego celu przeznaczonych znajdujących się na ulicach Wiecznego Miasta. Cały dzień poświęcaliśmy na zwiedzanie poszczególnych miejsc. W niektórych z nich zatrzymywaliśmy się, aby uczestniczyć w mszy św., odmówić różaniec, czy pomodlić się w tzw. godzinie czytań. Po mieście poruszaliśmy się w zawrotnym tempie, a nasz ks. moderator był w tym nie do pokonania. W tym bieganiu nie ustawaliśmy nawet w godzinach sjesty trwających od godziny 12 do l6, mimo, iż w tym czasie życie w mieście zamierało.

Codziennie w ramach tzw. Spotkań z Żywym Kościołem składaliśmy wizyty różnym wspólnotom, których przedstawiciele opowiadali nam o swojej działalności i życiu. Zawitaliśmy więc do Małych Sióstr od Karola de Focould, które rozchodzą się po różnych stronach świata, wchodzą w środowiska ludzi biednych i całkowicie się z nimi utożsamiają tylko po to, aby pokazać, że ubóstwo jest czymś pięknym, czymś, czego nie należy się wstydzić, czy przeklinać. Ich ubiór dostosowany jest do miejsca, w jakim przebywają i do pracy, jaką wykonują. Jeżeli pracują w szpitalu noszą białe kitle, a jeżeli jeżdżą w cyrku - a takie też się zdarzają -wówczas ubierają się jak cyrkowcy. Dla przykładu podam, że wśród sióstr, które spotkały się z nami była jedna Włoszka pracująca w środowisku robotniczym i jedna Egipcjanka, której życie toczy się wśród ludzi z Hesbollahu (?). Byliśmy także w Opus Dei, spotkaliśmy się ze świeckim ruchem chrześcijańskim Focolare, z siostrami od Matki Teresy z Kalkuty, jak również z pracownikiem sekretariatu stanu Jana Pawła II - z księdzem filipinem Alberto Venturori, przede wszystkim jednak byliśmy na generalnej audiencji u Ojca św. w Bazylice św. Piotra w Watykanie, jak również na prywatnej mszy św. z Ojcem św. w Castel Gandolfo. Po jej zakończeniu Papież podchodził do każdej z przybyłych grup, witając się osobiście i zamieniając parę słów. Podszedł również do nas. Później pojechaliśmy na Monte Cassino, gdzie zobaczyliśmy klasztor oo. Benedyktynów oraz polski cmentarz. Odwiedziliśmy również miejscowość Gaeta, gdzie chcieliśmy podążyć śladami św. Filipa do groty, w której założyciel księży filipinów otrzymał stygmaty Ducha św. Nie dotarliśmy tam jednak. Spieszyliśmy się bowiem na różaniec z Ojcem św., na który zostaliśmy zaproszeni. Zatrzymaliśmy się więc tylko nad Morzem Tyreńskim, którego słoną wodę i ostre kamienie będę jeszcze długo pamiętała.

Czas tam spędzany zapełniony był do granic możliwości. Wstając rano, biegając cały dzień po najbardziej wymarzonych miejscach w jakich można by się znaleźć i wracając późnym wieczorem na kemping zatraciłam w ogóle poczucie czasu. Dlatego też doznałam niemałego szoku, gdy pewnego dnia po obiedzie siostry zapowiedziały rozpoczynającą się właśnie "agape". "Agape" to uczta miłości, w której uczestniczyli pierwsi chrześcijanie. W życiu oazowym oznacza dodatkowo koniec rekolekcji i kojarzy się z przysmakami niespotykanymi w ciągu tych 15 dni. Tak więc dopiero ostatniego dnia naszego pobytu w Rzymie zorientowałam się, że następny dzień to dzień wyjazdu. Zanim jednak wróciliśmy do Polski, zahaczyliśmy o Asyż, Padwę i Florencję. Asyż zachwycił nas nie tylko swoim wyglądem, ale przede wszystkim nie spotykanym nigdzie klimatem. Czuliśmy się tak jakby pomiędzy zaułkami przemykał się św. Franciszek, pozdrawiając wszystko, co żyje, lecz starannie unikający ludzi. Asyżu nie można porównać z żadnym innym miejscem, jest jakby żywcem przeniesione ze Średniowiecza do czasów obecnych ze wszystkimi budynkami, krętymi, ciasnymi, kamienistymi i nie rzadko pnącymi się uliczkami, które są zbyt wąskie, aby mogły po nich jeździć samochody. Dzięki temu brak tam hałasu nieobcego każdemu miastu. Florencja natomiast, kolebka Renesansu to bardzo malownicze miejsce, którego cały urok tkwi w niezrównanie bogatej sztuce. Największe wrażenie robi jednak tamtejsza katedra Santa Maria del Fiore z dzwonnica Giotta. Swoją wielkością przekracza wszelkie wyobrażenie. To po prostu moloch, w kontraście którego człowiek jest maleńką, niezauważalną wręcz mrówką. Gdy wchodzi się do środka uderza człowieka surowość wnętrza, kontrastująca z bogatym wystrojem zewnętrznym. Następnym zaskoczeniem jest piękna kopuła zasadniczo różniąca się od całości, widoczna dopiero wtedy, kiedy stoi się pod nią.

Zwiedzanie tych trzech miast zajęło nam 2 dni. Trzeciego wyjechaliśmy do Radomia, a czwartego zapukaliśmy do drzwi własnych domów. Po 3 tygodniach powróciliśmy pełni wrażeń, przeżywając każdy dzień na nowo, z nie ugaszonym pragnieniem powrotu.


Read 51003 times

01, (1) 1996 - Boże Narodzenie



Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań