Bogu niech będą dzięki za to, że dane nam było spotkać się z Ojcem świętym na krakowskich Błoniach!
Przypominamy sobie wydarzenia, które poprzedziły tę ostatnią pielgrzymkę Ojca Świętego do naszej Ojczyzny, do miejsc szczególnie naznaczonych działającym wśród nas Bogiem miłosiernym.
Najpierw były nieśmiałe zapowiedzi, bardziej przypominające pragnienia. Potem długie tygodnie nieśmiałego wyczekiwania. Wreszcie - oficjalne zaproszenia Episkopatu i władz Polski. Poznawaliśmy szczegóły: Kraków, Kalwaria Zebrzydowska, poświęcenie Sanktuarium na Łagiewnikach; i główny akcent: Miłosierdzie Boże.
Potem - przygotowania duchowe: w modlitwach indywidualnych i parafialnych, w trakcie dni skupienia, podczas programów Radia Maryja, ze specjalnie wydanymi książkami i artykułami w prasie...
Jeszcze później - informacje prasowe, telewizyjne, radiowe - relacje z miejsc, które ma odwiedzić Dostojny Gość, z przygotowań wszystkich możliwych służb, nawet ze szklarni, gdzie rozkwitają kwiaty, mające zdobić ołtarze...
Wreszcie - czas rozważenia: jechać, czy nie jechać? Czy w ogóle, jeśli to jest oczywiście możliwe, można nie jechać?
W naszej sytuacji odpowiedź wydaje się prosta, jakby wprost wynikająca z innej okoliczności: oto chcemy, z przyjaciółmi z naszej Wspólnoty - Rodziny Serca Miłości Ukrzyżowanej, spędzić kilka dni w Tatrach, z bazą u Sióstr w Zakopanem. Termin, jaki nam Siostry oferują, kończy się 17 sierpnia. Pytamy znajomych z Krakowa, też z naszej Wspólnoty - chętnie przenocują nas z soboty na niedzielę. Zamawiamy więc w naszym kościele bilety uprawniające do wejścia na Błonia - 18 sierpnia.
Nasza droga do Zakopanego prowadzi przez Częstochowę. U Matki Bożej trwa nabożeństwo pątników zza naszej zachodniej granicy; kaplica Cudownego Obrazu wydaje się niemal pusta - wyjątkowa, jak na to miejsce, okazja do spokojnego, wyciszonego spotkania z Matką. Tak wieloma sprawami dzielimy się z Nią w tym miejscu, tak dobrze nam z Nią tu być. Powierzamy też Ojca Świętego, trud jego pielgrzymowania, spotkania z rodakami, owoce zbliżającego się zasiewu.
Na drugi dzień dalsza droga. Deszcz, najpierw gdzieniegdzie i przelotnie, później towarzyszy nam na stałe. "Zakopianka" pełna samochodów jadących wolno, jakby w ulicznym korku. Skręcamy w drogę lokalną - trasa nieco dłuższa, ale wielokrotnie szybsza. Do Zakopanego wjeżdżamy od strony zachodniej, przejeżdżamy tuż obok Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej, wotum za ocalenie życia Ojca Świętego po zamachu w 1981 roku; widzimy Jego rzeźbioną postać przed świątynią.
Zakopane zastajemy mokre, pełne ludzi pod parasolami albo w kolorowych, przeciwdeszczowych płaszczach. Na szczęście - nie cały czas pada. Doświadczamy wielokrotnie radości - tak z pokonywania trudów, własnego zmęczenia i rozleniwienia, niekiedy niebezpieczeństw, jak i z piękna, potęgi i majestatu Tatr, do których nie można się przyzwyczaić nawet przez wielokrotne obcowanie z nimi. Dodatkowego kolorytu tym przeżyciom dodaje epizod niezwykłego spotkania z barwnym i śpiewnym korowodem górali kilkunastu państw, także spoza Europy - w trakcie Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Ziem Górskich, w trakcie ich przemarszu przez Krupówki.
Oczekujemy przyjazdu Ojca świętego i naszego spotkania z nim. Każdy dzień rozpoczynamy obecnością na mszy świętej w najbliższym nam kościele - p.w. Miłosierdzia Bożego (!); także wspólną, żywą modlitwą w mini-kaplicy Sióstr, przed Najświętszym Sakramentem. Potem też różaniec czy Koronka do Bożego Miłosierdzia, niekiedy na trasie. Codziennie, wielokrotnie, z głębi serc wypływają te same intencje - czas spotkania się zbliża.
Wreszcie - piątek: śledzimy wiadomości, słuchamy pierwszych słów Ojca Świętego; radujemy się wspólnie z pozostałymi domownikami. Telefonujemy do Krakowa - omawiamy ostatnie szczegóły. Obawiamy się zatłoczonej jak poprzednio "Zakopianki", powierzamy to Matce Bożej. Wyruszamy nieco po południu - pogoda jest przepiękna, trasa niemal pusta, krajobrazy urzekające. Bez żadnych kłopotów docieramy do Krakowa. Z dala dostrzegamy bryłę Sanktuarium w Łagiewnikach, niezwykłe wzruszenie; tym razem nie jest nam dane jego nawiedzenie. Jeszcze kilkanaście minut - i witamy naszych krakowskich gospodarzy. Ich gościnność wydaje się przechodzić wszelkie pojęcie: przyjmują około dwadzieścioro poznaniaków. Czeka na nas obiad; potem krótka rozmowa i wyruszamy do naszego lokum. Jest nim mieszkanie syna i synowej naszych krakowskich przyjaciół (nie udało im się powrócić na czas z dalekiej wyprawy), przygotowane troskliwie na pobyt naszej zakopiańskiej dziesiątki. Z okien widzimy kościół parafialny, pw. św. Maksymiliana - okazuje się później, że konsekrował go kilka lat temu nasz Papież. Jeszcze małe zakupy, jeszcze przygotowanie śniadania. To już jutro - trudno się doczekać.
Noc jest krótka, ale nikt nie ociąga się ze wstawaniem. Tramwaj rusza z pętli o szóstej. Ludzi jest z początku niewielu, ale przybywa nas nadspodziewanie szybko - nikt przecież nie wysiada. Droga wydaje się dość długa. Na skrzyżowaniach - harcerze, służba informacyjna. Im bliżej celu, tym więcej samochodów, autokarów, wozów policji i służb porządkowych. Mijamy kolejne przystanki - tam autokary już nie jeżdżą, stoją na poboczach. Czytamy z tablic rejestracyjnych, z napisów na burtach czy za szybami - nazwy miejscowości; cała Polska. Nie wiemy jak to możliwe, ale ludzie ciągle wsiadają. Trudno już stać samodzielnie, nawet siedzieć jest niełatwo. Dojeżdżamy w rejon starej części miasta - trzeba wysiadać, aby dojść do właściwego sektora. Już tu słyszymy śpiewy i zapowiedzi dochodzące z Błoni. Jest nas bardzo wielu, z każdą minutą coraz gęściej; wreszcie wokół siebie nie dostrzegamy wolnego miejsca. Są ludzie z dziećmi na wózkach, niektórzy prowadzą rowery. Na obrzeżach ulic małe stoiska, gdzie oferują nakrycia głowy, mające chronić przed zbyt ostrym słońcem; są małe klęczniki, a zarazem siedziska, wycięte jakby z karimaty albo składane krzesełka; małe chorągiewki, pamiątkowe naklejki. Rozdzielamy między siebie karnety, tak, aby każdy z nas miał swój, na wypadek rozdzielenia. Niespodziewanie staje się to rzeczywistością - jeden z nas nagle zostaje sam. Nic nie pomaga wspinanie się na palce, rozglądanie dookoła. Trzeba iść dalej. Logika nakazuje iść do swojego sektora, choćby inne, korzystniejsze, wydawały się możliwe do osiągnięcia (dzięki temu można się było, po dwóch godzinach, spotkać). Mozolnie posuwamy się dalej. Za naszymi plecami policja blokuje, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, dalszy dostęp ludzi - jest pół do ósmej. Tuż przed Błoniami jakby luźniej. Harcerze uprzejmie wskazują kierunki podejść do sektorów. Jest dosyć miejsca, by każdy mógł skierować się do swojego. Z głośników słyszymy śpiew: "Kraków / Polska wita Cię,... kocha Cię,... dziękuje Ci" i zachętę do wspólnego śpiewu. Potem, między sektorami, to gęściej, to swobodniej. Umundurowani galowo strażacy w roli kościelnej służby porządkowej niestrudzenie kierują strumieniami ludzkimi; potrzeba im wiele cierpliwości i spokoju. Jeszcze ostatnia kontrola zaproszeń - i można wejść w ogrodzenie sektora. Tuż za wejściem jest właściwie gęściej niż przedtem - powoli przechodzimy obok tych, którzy przyszli tu już wcześniej, ustawili swoje krzesełka albo śpią jeszcze w śpiworach, na karimatach rozłożonych na ziemi. Wreszcie znajdujemy dość miejsca. Wzrokiem szukamy ołtarza - wydaje się tak daleko, a wokół nas morze ludzi. Są dwa telebimy, więc będziemy jednak coś widzieć. Wsłuchujemy się dokładniej w śpiewy płynące z głośników, przygotowujące nas do aktywnego uczestnictwa w liturgii. Modlimy się na różańcu wespół z dwoma milionami ludzi. Słuchamy komunikatów, wywiadów z pielgrzymami przybyłymi z daleka: jest biskup węgierski, pozdrawiający w swoim języku rodaków, jest Francuz, którego słowa powodują nagły radosny okrzyk grupy na obrzeżu naszego sektora, jest informacja o rowerzystach przybyłych z Azji... Atmosferę radosnego świętowania pomnaża pogoda - ciepła i słoneczna. Cieszą gesty pomocy, życzliwości - wobec tych, którzy przechodzą, a niemalże nie ma gdzie postawić stopy, wobec tych, którym trudno stać - bo nie wszyscy mają krzesełka czy koce. Harcerze, nie czekając na upał, roznoszą butelki z wodą. I znowu śpiewy z głośników. Zbliża się dziesiąta. Gwałtownie narastające ożywienie jest oznaką, że oto przybywa tak długo oczekiwany Gość, Jan Paweł II, Papież. Wszyscy wstają, w górze są wszystkie chorągiewki i transparenty, wszyscy wspólnym śpiewem wyrażają pozdrowienie i radość spotkania. Doświadczamy paradoksu - Ojciec Święty jest tak daleki, niewidoczny, same telebimy są chwilami przesłonięte - a jednak czujemy, że spotykamy się z Nim osobiście. Ten pierwiastek sprawia, że tak cenna wydaje się nam ta nasza obecność w tym miejscu, że czujemy się wyróżnieni tą obecnością. Nie wszyscy, którzy tego pragnęli, mogą tu być. Uczestniczymy we mszy świętej sprawowanej przez Namiestnika Chrystusowego, w obrzędzie beatyfikacji. Słuchamy czytań mszalnych, potem homilii Ojca Świętego. Wszystko wydaje się zrozumiałe, wręcz oczywiste, chociaż mamy też tę pewność, że trzeba będzie jeszcze nie raz przesłuchać czy przeczytać te słowa, by doświadczyć ich głębi i by według nich kształtować własne postępowanie. Po Liturgii Słowa - Liturgia Eucharystii i Komunia święta z rąk tysięcy kapłanów. Jest południe - Ojciec Święty rozpoczyna modlitwę "Anioł Pański"; tak bardzo prosił przed laty, by odmawiać ją codziennie, w łączności z Nim. Błogosławieństwo kończy mszę świętą. Jeszcze śpiew "Boże, coś Polskę", a po nim "Barka" - z niezwykłym, bardzo osobistym zwierzeniem Ojca Świętego na jej temat, na jej rolę w jego życiu. Jeszcze serdeczne pozdrowienia dla młodzieży, dla Ruchu Światło - Życie...
Jakże trudno się żegnać, jak trudno odchodzić.
Jest późne popołudnie, gdy docieramy do domu naszych przyjaciół. Oni są wcześniej, teraz częstują nas obiadem. Siadamy potem wszyscy razem - dorośli, młodzież, dzieci; zapełniamy kanapy i krzesła jednego z pokojów przytulnego, choć rozległego mieszkania na poddaszu. Wszyscy odczuwamy jakby przynaglenie, by ten dzień nie zakończył się na radosnych czy wzniosłych nawet wspomnieniach. Dziękujemy Panu Bogu za moc Jego działania, za ziarno Jego Słowa, zasiane w milionach serc i umysłów, za odnowienie nadziei miłosierdzia: Bożego i ludzkiego. Powierzamy siebie, naszą Wspólnotę i cały Kościół Matce Bożej, prosimy przez jej wstawiennictwo o Ducha Świętego i o zrozumienie, co mamy zmienić w naszym życiu.
Mijają dni, tygodnie - napięcie wzbudzone w nas przez Ojca Świętego nie umniejsza się, owocuje. Widzimy to u siebie, u innych.
Dzisiaj widać, jak konieczne było tak długie i wielorakie przygotowanie do spotkania z Ojcem Świętym i jakże ważne było samo spotkanie z Nim - by spełnić, osobiście i wspólnotowo, kościelnie, misję miłosierdzia, którą nam na nowo zwiastował i wyjaśniał.
"Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje." /Dz. 1732/