Dzięki łaskawości Boga mamy szczęście po raz kolejny przeżywać tajemnicę Bożego Narodzenia. Godny refleksji jest fakt, że liturgia Kościoła co roku każe nam się zastanawiać nad tymi samymi wydarzeniami, które miały miejsce w świętej historii zbawienia. Ma to podwójne uzasadnienie. Po pierwsze, za każdym razem mamy przeżywać daną treść inaczej, bo nasze życie włącza się w celebrację oraz głębiej, bo ubogaceni jesteśmy kolejnym rokiem przygotowania się. Nie sposób przecież wszystko odkryć od razu. Trzeba na to całego życia. Po drugie, patrząc od strony miłosiernego Boga, to On chce nieustannie uobecniać się w naszym życiu. Nigdy nie wypowiada wobec naszej ziemskiej wędrówki ostatniego słowa. Nawet jeśliby nam się tak wydawało. Bóg przychodzi raz jeszcze i raz jeszcze…
Czy można więc powiedzieć, że święta są zwykłym powtórzeniem tego, co działo się w naszych domach przed rokiem? W pewnym sensie tak. Zwyczaje i rytuał to potwierdzają. Nade wszystko jednak nie. To prawda, że Bóg przyszedł na ziemię dwa tysiące lat temu i to też prawda, że narodził się dla nas wtedy, przed rokiem i wiele razy wcześniej. Nic się nie zmieniło, nic nie wygasło. Teraz jednak to my umożliwiamy Mu, żeby przyszedł w swoim dokonanym już przyjściu. Przygotowujemy drogę, którą przez rok zarosła niepamięć, oziębłość i nade wszystko my sami, aby znów poczuć, że narodził się Bóg, który jest i który przychodzi.
Nie wynika z tego pesymistyczny wniosek, że wciąż nie dorastamy do właściwego przeżywania świąt. W tym krótkim rozważaniu pragnę pokazać, że jest całkiem przeciwnie. Można się o tym przekonać, gdy zauważy się związek, jaki istnieje między takim stanem rzeczy a postawą, jaką od momentu narodzin aż po Krzyż przyjmuje Jezus. Temu właśnie chcę się przyjrzeć.
Chrystus przyjmując ludzką naturę najpierw był dzieckiem. Chcielibyśmy to może rozumieć nieco romantycznie, ale nie o to chodzi. Syn Boży chce przez to ukazać, że jest wobec nas całkowicie bezbronny, a Ojcu całkowicie oddany. Od Maryi uczy się nieustannie na czym polega postawa dziecka. Gdyby nie to, z pewnością nie byłby w stanie nigdy po ludzku powiedzieć do Boga Ojcze (Abba!). Można więc powiedzieć, że istotą człowieczeństwa Jezusa jest postawa dziecka, które wypowiada Ojcu bezgraniczne tak, nawet gdy oznacza to samotność i Krzyż. Jezus nigdy nie przestał być dzieckiem. Może stanie się to jasne, gdy zastanowimy się, czy nie był On nim najbardziej na Kalwarii. Wtedy ukazał najpełniej, co jest tą postawą. Nie bezradność, lecz pełnienie woli Ojca. Jezus jest Synem, bo jest dzieckiem. W życiu swym ukazał Zbawiciel, że ta postawa to jeszcze coś innego, równie dynamicznego. Zilustruję to przywołując uwagę pewnego nie-Greka, jaką przytacza w Timaiosie Platon. Powiedział on: Grecy to aeí paîdes, czyli wieczne dzieci. Platon uznał to za pochwałę greckiej mentalności. Dlaczego? Wynikało to z zaangażowania Greków w świat. Uważali oni, że tylko dziecko jest w stanie zadziwić się światem, zadać pytanie, dostrzec harmonię myśli i kosmosu. Co ważniejsze, nie czynili tego z praktycznego punktu widzenia. Interesowało ich nade wszystko zdumienie. Całe życie uczyli się takiego dziecięctwa.
W jakiejś mierze taka postawa przenika do Ewangelii. Mamy nieustannie zadziwiać się, spodziewać się czegoś nowego. Nigdy nie mamy zaprzestać zadawania pytań, wyglądania nowego świata. Wiąże się z tym niesłychana odwaga, by zakwestionować wszystko, co do tej pory osiągnęliśmy. Mamy być jak dzieci, szczególnie w czasie świąt. Chodzi o tę podstawową świadomość. Sami z siebie nic nie mamy. Żadna maska nie ukryje prawdy o nas. I jesteśmy prawdziwie wolni. Tak jak dzieci możemy prawdziwie kontemplować co się wokół nas dzieje i w każdej bezradności doświadczać Bożej mocy. Możemy otwierać nasze serca na zupełnie inny świat, gdzie żyje i zachwyca Bezbronna Miłość. Ten świat nie jest daleko i dawno. Jest tu i teraz. Jest w każdym z nas. Dostrzegamy to przez dziecięctwo z roku na rok coraz bardziej.
Dziecko może tę Miłość przyjąć i doświadczyć, że jest Ona silniejsza niż świat. Zdolna jest przebić się w zwyczajach, kolędach, niecodziennej rodzinnej atmosferze. Gdy pali się świeca, gdy na stole leży biały chleb, gdy otaczamy się życzliwymi spojrzeniami, wtedy Ona przychodzi do swoich. Jako Dziecko do dzieci. Nic nie mając - do tych, co niczego kurczowo się nie trzymają. Przychodzi z Dobrą Nowiną do tych, którzy chcą się nią zadziwić. I chce powiedzieć, że mimo wszystko ten rok miał sens i następny też ma. Dziecko w to wierzy. Dziecko tym żyje. Dziecko to widzi inaczej, bo nie patrzy samotnie, lecz będąc w ramionach Ojca.
Czy można tę postawę wcielić w życie? Z pewnością uczyć się jej, próbować. Temu właśnie służą święta. Gdy nie rozumiemy świata, patrzymy na Jezusa. Dlatego śpiewamy kolędy, pielęgnujemy zwyczaje. Zaczynamy żyć Jego życiem, gdy obdarowujemy się, choćby drobnymi upominkami. One jednoczą nas i przypominają, że jesteśmy rodziną. Często ofiarujemy coś tym, których nie znamy. Do tego również uzdalnia dziecięctwo. Mamy od kilku lat prostą i wymowną możliwość dzielenia się z potrzebującymi. Na wielu stołach płoną co roku świece Caritas. Jest to wymowny symbol. Nie w tym rzecz, aby panowała w tym czasie obfitość, lecz dziecięce serce. Serdeczność i gest dobrej woli jest naszym najwspanialszym Gloria in Excelsis Deo. Chwała kojarzy się często ze splendorem, podczas gdy jej właściwym mianem jest prostota.
Możemy domyślać się, że w czasie, gdy Jezus żył na ziemi, szczególnie w ważnych momentach, powracał myślą do Betlejem i do Nazaretu, gdzie uczył się dzieciństwa na całe życie. My też myślą powracamy do naszych pierwszych świadomie przeżywanych świąt. Jakie to wszystko wtedy było oczywiste. A dziś? Świat przytłacza? A może trudno nam zadziwić się tak, jak wtedy. Kolejna okazja przed nami, by spojrzeć na nasze życie razem z Bogiem który jest i który przychodzi...Raz jeszcze i raz jeszcze...