Jadąc trasą z Bydgoszczy do Inowrocławia przejeżdża się przez małą miejscowość Górsk. Po obu stronach drogi rozprzestrzenia się las, gdzieniegdzie widać małe zabudowania. Miejscowość wydaje się być taka jak każda inna. Nagle po prawej stronie dostrzega się duży pochylony krzyż stalowej konstrukcji. To on skłania do zatrzymania się w tym miejscu. To miejsce ma szczególny charakter. To tu właśnie został zatrzymany samochód wiozący Księdza Jerzego Popiełuszkę. Stąd zaczęła się męczeńska droga kapłana walczącego o wolność człowieka.
Parę metrów dalej przydrożny krzyż a na nim poniżej ukrzyżowanego Jezusa zdjęcie Księdza Jerzego. Następny znak i symbol prawdy, świadka, który się nie lękał. Miejsce to nawiedzane przez ludzi, o czym świadczą świeże kwiaty, zapalone znicze. Jadąc dalej dojeżdża się do Zalewu Wiślanego w Inowrocławiu. Sławna tama. Przy mostku oddzielającym ląd od groźnej żywiołowo przetaczanej wody - krzyż, zapalone znicze. To stąd wrzucono do wody ciało księdza. Rwąca woda, odgłos spiętrzonych fal, drastyczny widok nakłaniający do chwili refleksji. Najważniejszym elementem przesłania księdza Jerzego wydaje się jego determinacja w głoszeniu Prawdy w czasie totalnego zakłamania. On się nie bał mówić Prawdy, chociaż był świadomy konsekwencji. Dla ówczesnego systemu totalitarnego Prawda była groźna, bo w jej świetle wyraźniej widać fałsz. Dzisiaj, z perspektywy minionych lat, widać wyraźnie, że zginął przede wszystkim za Prawdę, oddał życie za Chrystusa.
A jaki był Ksiądz Jerzy Popiełuszko, jakim zapamiętali go jego bliscy, przyjaciele, znajomi?
Z księdzem Jerzym Popiełuszką spotkałem się ostatni raz 18 października 1984 roku, a więc dzień przed jego śmiercią. W kościele sióstr wizytek odprawialiśmy Mszę Św. dla służby zdrowia we wspomnienie jej patrona Św. Łukasza. Mówiłem wówczas księdzu Jerzemu, żeby się nie narażał, ponieważ grozi mu niebezpieczeństwo. Gdybym wiedział, że się wybiera do Bydgoszczy i że tak bliskie jest to zagrożenie, zabroniłbym mu wyjeżdżać. Zapamiętałem też fragment listu kleryka Popiełuszki do ojca duchownego seminarium metropolitalnego Św. Jana w Warszawie. W październiku 1966 r., na początku drugiego roku studiów, kilka dni po obłóczynach, alumn Popiełuszko został wcielony do specjalnej jednostki kleryckiej w Bartoszycach. Któregoś dnia dowódca plutonu polecił mu zdjąć z palca różaniec-obrączkę, nie przeszkadzającą w pełnieniu służby. Jerzy odmówił. Rozpoczęło się szykanowanie "niepokornego buntownika". Stosowano różne kary. Wówczas napisał do ks. Czesława Miętka: "Jak słodko jest cierpieć dla Chrystusa. On nie bał się męczeństwa za wiarę". W latach sześćdziesiątych byłem wychowawcą warszawskich kleryków, a potem rektorem seminarium duchownego. W tamtym czasie do kapłaństwa przygotowywał się ksiądz Jerzy. Jestem dumny ze swego wychowanka, którego jeszcze za życia zaliczałem do grona bohaterów narodowych.
Nie jest łatwo wracać do tamtych zdarzeń. Ksiądz tego dnia nie czuł się najlepiej. Miał temperaturę. Nie spodziewał się, że zatrzymujący nas funkcjonariusze byli po prostu bandytami. Myślał, że to rutynowa kontrola wozu, papierów. Niczego nie przeczuwając, prosił mnie, abym się zatrzymał. Nie kojarzył też faktu z zamachem sprzed tygodnia. Niby kazali mi dmuchać w balonik, sprawdzali, czy jestem trzeźwy, tymczasem założyli mi kajdanki, a potem jeszcze knebel w usta. Pamiętam też moment przeprowadzenia księdza z golfa do fiata 125p. Szarpali go za rękawy sutanny. Ksiądz powiedział: Panowie, co wy robicie, jak wy mnie traktujecie? Potem usłyszałem tępe uderzenie. Nie mogłem się jednak odwrócić - byłem skuty, zakneblowany, w boku czułem lufę pistoletu. Po odgłosach i ruchach samochodu domyśliłem się, że wrzucili księdza Jerzego do bagażnika. Ruszyli z dużą prędkością. Początkowo miałem zamiar chwycić za kierownicę, aby spowodować "wywrotkę", ale pomyślałem sobie, że ksiądz nie przeżyje takiego manewru. Siedziałem spokojnie, nie chciałem ich rozdrażniać. Udawałem potulnego, zastraszonego. Cały czas "główkowałem", jak się wyrwać, jak ratować siebie i księdza. Zdawałem sobie sprawę, że nasz los jest przesądzony. Zdecydowałem się na wyskoczenie z pędzącego samochodu. Logika skoku była prosta. Miałem do wyboru: zginąć od kuli, zostać utopionym, spalonym albo zaryzykować. Jeśli nawet nie ocalę życia swego i życia księdza Jerzego, to przynajmniej zostawię ślad, zwrócę czyjąś uwagę na przestępstwo, będą świadkowie porwania. Trzeba było ryzykować. Nie było innego wyjścia.
Moja znajomość z księdzem Jerzym zaczęła się w seminarium duchownym. Cieszył się on dużym autorytetem wśród kolegów jako były żołnierz. Klerycy, którzy odbywali służbę wojskową, byli bardzo poważani wśród alumnów. W wojsku zachowywał się mężnie - nie dał sobie zdjąć medalika ani wydrzeć różańca. Chyba w lipcu 1983 roku odwiedziłem go u Św. Stanisława Kostki i od tego czasu, za zgodą ks. prałata Boguckiego, zacząłem współpracować z ks. Jerzym. Gdy Msza Św. za Ojczyznę była zagrożona i zagrożony był ksiądz Jerzy, uważałem za swój obowiązek solidaryzować się z nim. Express Wieczorny donosił: Garsoniera ob. Popiełuszki przy ul. Chłodnej. Niejaki Jan Rem w Szpilkach wyśmiewał moje kazania o obronie dzieci poczętych. Ten sam autor, miesiąc przed tragiczną śmiercią ks. Popiełuszki, nazwał Msze Św. za Ojczyznę seansami nienawiści i wścieklizny politycznej. To wszystko przygotowywało atmosferę, w której doszło do zabójstwa ks. Jerzego przez wysokich funkcjonariuszy IV Departamentu MSW. Potem dowiedziałem się, że u Adama Pietruszki byłem pierwszy na liście księży przeznaczonych do likwidacji, ale u Grzegorza Piotrowskiego - drugi. Ksiądz Jerzy skupiał wokół siebie bardzo wielu ludzi. On był nie tylko kapelanem "Solidarności", ale w jakimś sensie jej symbolem. Ja, zdaniem Piotrowskiego, stanowiłem mniejsze zagrożenie. Wprawdzie ostro przemawiałem, ale nie miałem takiego poparcia społecznego. Gdyby najpierw zabito mnie, wzrosłaby czujność ochrony ks. Jerzego i dostęp do niego byłby bardzo trudny. Ksiądz Jerzy uratował mi życie. Jego prześladowanie, a następnie męczeńska śmierć podniosły jego rangę i utrwaliły jego znaczenie. To, co się stało 19 października 1984 roku, jest ogromnie ważne dla "Solidarności", dla przyszłości naszej Ojczyzny. Świadczą o tym chociażby wpisy do Księgi Pamiątkowej czy na szarfach przy wieńcach składanych wokół grobu i wieszanych na parkanie kościoła Św. Stanisława. Wartość jego ofiary jest ponadczasowa. Ksiądz Jerzy bronił w człowieku człowieczeństwa.
Bardzo chciałem towarzyszyć księdzu Jerzemu w jego ostatniej drodze, być mu przydatnym do czegokolwiek - ubierać go, pielęgnować, eskortować jego zwłoki do Warszawy. Zgłosiłem się do sióstr pracujących w parafii Św. Stanisława Kostki. Wspólnie z księżmi Marcinem Wójtowiczem i Maciejem Cholewą wybieraliśmy potrzebne części garderoby. Spakowaliśmy także szaty liturgiczne. Siostry wybrały gotycki ornat w kolorze czerwonym, najpiękniejszy, jaki można było wybrać. Wyjechałem z Warszawy bardzo wcześnie. Wiozłem rodziców ks. Jerzego. Do Białegostoku dojechaliśmy w nocy. Rodziców zostawiliśmy u krewnych, a z bratem księdza pojechaliśmy w pobliże kliniki, w której znajdowały się jego zwłoki. Bardzo długo czekaliśmy. Wreszcie otwarto drzwi. Jedyne, co pamiętam z tamtej chwili, to moje wewnętrzne przerażenie: Boże, co oni Ci zrobili? Jak oni Cię urządzili? Odwróciłem się, popatrzyłem na brata księdza. Wszedł Józio - starszy, odważniejszy. Wcześniej zdecydowaliśmy, że rodziców nie będzie przy tym, bo byłoby to dla nich zbyt trudne przeżycie. Spodziewałem się przykrego widoku, ale nie aż tak. Pamiętam czerwień ciała i kontrastową biel rąk. Długą szramę na prawym ramieniu, włosy ubrudzone mułem i krwią, twarz fioletowoczarna i brązowoszara. Ta twarz... Zniszczona, spuchnięta, poobijana... I ręce... Na prawej nodze głębokie otarcie - tutaj zakładali mu pętlę. Do sutanny przypiąłem trzy znaczki - Matkę Boską na biało-czerwonym tle, "Solidarności" Huty "Warszawa" i wizerunek kościoła, w którym do nas mówił...
By być takim świadkiem, i to za cenę życia, trzeba przezwyciężyć w sobie lęk. W tym także ksiądz Jerzy jest dla nas wzorem. Nikt nigdy nie myślał o nim jako o heroicznym świadku wiary. Prosty chłopak spod białostockiej wsi, schorowany, o przeciętnych zdolnościach i możliwościach, zwykły warszawski wikary, jest wyraźnym znakiem wyjątkowego sposobu działania Pana Boga, który wybiera to, co słabe w oczach ludzi, by mocnych zawstydzić. Chrześcijaństwo nie może być i nie jest religią lęku. Lęk przed światem i wyzwaniami, jakie on niesie, przekreśla możliwość nowej ewangelizacji, która jest programem na przełom tysiącleci. Przed lękiem wielokrotnie przestrzegał Pan Jezus swoich Apostołów. Powtarza o tym od początku pontyfikatu Papież Jan Paweł II. Znakiem przezwyciężenia lęku w służbie Prawdy jest również ksiądz Jerzy. Jest on świadkiem, że chrześcijańska, ofiarna miłość jest większa niż ludzki lęk. Patrząc z perspektywy lat na ofiarę życia księdza Jerzego, łatwo dostrzec, że wyprzedzał on trudny czas wyborów moralnych, które towarzyszą naszemu wybijaniu się ku wolności. Szansę dla Ojczyzny widział on w poszanowaniu chrześcijańskiej hierarchii wartości, która sprawdziła się nieraz w naszych dziejach, i to nie tylko w odniesieniu do ludzi wierzących. Starał się przekonać, że Ewangelia jest prawdziwym manifestem wolności, którego podstawowym fundamentem jest Jezus Chrystus. Tę prawdę uwiarygodnił własną krwią. Oby ta ofiara nie była bezowocna.