...Otworzył oczy. Poruszył wargami. Na jego twarzy, do której znów napłynęła krew, ukazał się grymas ulgi, przechodzący w kojące wycieńczenie, ale Miriam nie wiedziała, czy ta ulga oznacza chwilową klęskę, czy ostateczne zwycięstwo melech hamowet, Anioła Śmierci. (..) Potem słabym głosem poprosił o wodę, pociągnął kilka łyków, i o własnych siłach - nie chciał, by mu pomogli - podniósł się na posłaniu i szepnął:
- Uklęknijcie.
Uklękli.
Na głowie Jezusa spoczęły gorące, spocone dłonie ojca, który nie był ojcem. Syn pochylił głowę, jak mógł najniżej, gdyż z pierwszymi słowami jego błogosławieństwa, kojącymi jak strumień ciepłej oliwy, wyobraził sobie, że ten, który teraz błogosławi, jest samym Elohim. I dzięki temu miłosiernemu wyobrażeniu biedny, utrudzony życiem cieśla, błogosławiąc klęczącego Syna, sam poczuł się przez Niego błogosławionym. A to, co mówił, nie było już właściwie błogosławieństwem, lecz stwierdzeniem dokonanych faktów, zamknięciem tajemniczego kręgu Ojca i Syna i Ducha, który w dniu bar micwe przemówił ustami Syna, nie - syna, przyświadczeniem tego, co zostało postanowione lub dokonane, a to wychodzi na jedno, gdyż to, co Elohim postanawia, jest już samo w sobie dokonane, a czas i czekanie, i nasłuchiwanie są tylko śmieszno - tragiczną miarą - czy przywilejem - człowieka. (...)
Dłonie Josefa zakołysały się w powietrzu - Jezus objął go i podtrzymał - z ust chorego, chwytającego z trudem powietrze, wysączyły się słowa Szema Israel - resztę zdania zagłuszył kaszel - i Josef ben Jaakow, cieśla, runął w ramiona swojego Syna, nie - syna.
Nie żył.
Jezus zamknął jego powieki i usta. (...)
Miriam wybuchnęła płaczem, ale ów płacz nie był płaczem sprzeciwu, lecz zgody.