Today is Wednesday, 11 December 2024
Lection
Gazeta parafialna

Theology

Polskie Wigilie, jak to drzewiej bywało

Przemysław Matusik

O Wigilii zaczynano myśleć już na świętego Marcina. Nasi przodkowie, żyjący w czasie wyznaczanym naturalnym przyrodniczym rytmem, kończyli wtedy gospodarskie prace, czego symbolem była pieczona z jabłkami gęś. Także i nasze marcińskie rogale są pozostałością owego święta obfitości stającego na granicy między jesienią a zimą. Zwykle bowiem właśnie na św. Marcin spadał pierwszy śnieg, o czym mówiono, że Święty przyjechał na białym koniu. Dziś z nostalgią możemy powtórzyć za Zofią Kossak:


"Piękno śniegu cenią należycie tylko ci, co go od lat nie widzieli, bytując w kraju, gdzie przez pięć miesięcy obowiązuje koniec października. Na czym polega czar śniegu? Że cichy. Następnie, że biały. Cisza jest zawsze dostojna, jak hałas zawsze pospolity. Pośród wrzawy trudno myśleć, w ciszy człowiek jest przymuszony do zadumy i skupienia. Zgiełk rozdrabnia - cisza wyogromnia. Wszystkie wielkie rzeczy, by się narodzić, potrzebują ciszy.

Biel to czystość i niewinność. Tęsknota stworzenia za utraconą przez grzech czystością daje się zmierzyć zachwytem, co ogarnia duszę, kiedy na ziemię spadnie pierwszy śnieg. Matka przed urodzeniem dziecka stroi dlań kołyskę. Świat oczekujący Zbawiciela obleka się w biel" (Z.Kossak, "Rok Polski").

Tak więc na świętego Marcina świat przyoblekał się w biel, a ludzie zaczynali - tak tak, już wtedy - adwent, czterdziestodniowy czas oczekiwania. Sama uśpiona przyroda sprzyjała wyciszeniu i skupieniu. Krótkie dni, wieczory w świetle naftowej czy gazowej lampy, wcześniej jeszcze - świecy czy łojowej lampki, rozmoknięte lub skute mrozem drogi nie sprzyjały wzajemnym odwiedzinom, ludzie zamykali się w domowym zaciszu, skupiając na sobie. Wczesnym ranem z lampami w rękach szli lub jechali na roraty, mszę ku czci Najświętszej Maryi Panny. Nazywano ją tak od pierwszych słów łacińskiej antyfony na wejście "Rorate caeli, desuper..." - "Spuście rosę, niebiosa.." W czasie mszy zapalano dodatkową świecę na znak Maryi, która tak jak jutrzenka poprzedzająca wschód słońca, poprzedzała przyjście Światłości świata, Jezusa Chrystusa.

Bezpośrednio przed świętami zaczynały się porządki: dom, dwór i obejście trzeba było przygotować na przyjście Zbawiciela. Nadchodziła wreszcie Wigilia, pełen czaru dzień jedności i pokoju. Dzień szczególny, zapowiadający bowiem cały przyszły rok. Jeśli więc panna mak kręciła - miała się wkrótce dobrze wydać, jeśli myśliwy co upolował - miał mieć szczęście w łowach, jeśli ktoś wódki skosztował - miało go to ochronić przed przymusową abstynencją. Psocących małych chłopców straszono, iż "w Wiliją chłopców biją, a w święta - dziewczęta", co sugerować miało, że jeśli w Wigilię dostaną w skórę, to będzie ona garbowana przez cały następny rok. W końcu jakoś trzeba sobie było z nimi poradzić w nawale wigilijnych przygotowań. A te rozpoczynano już wcześnie rano. Julian Ursyn Niemcewicz wpominał, że właśnie już o świcie "wychodzili domowi słudzy na ryby, robiono na rzece i toniach przeręby i zapuszczano niewód; niecierpliwie oczekiwano powrotu rybaków..." Najważniejszym tego dnia miejscem była oczywiście kuchnia. Przed samą wieczerzą w cztery kąty izby wigilijnej stawiano po snopie niewymłóconego zboża siano - lub słomę wkładano pod biały zazwyczaj, świąteczny obrus. Jak pisał bowiem Wacław Potocki:


"Stary zwyczaj mają chrześcijańskie domy
Na Boże Narodzenie po izbie słać słomy
Że w stajni Święta Panna leżała połogiem".

Za obyczajem tym kryła się może jakaś wcześniejsza, pogańska jeszcze tradycja. Toteż w XVI wieku niektórzy protestanci wyrzucali ten zwyczaj katolikom, jako w istocie pogański; na szczęście ci nie zlękli się owego pohukiwania.

W staropolskiej izbie aż po koniec XIX wieku nie było choinki: tylko w niektórych okolicach wieszano u powały strojne wstążeczkami i kolorowymi ozdóbkami jodełki zwane niekiedy "sadem" czy "podłaźniczką". Dopiero od początku XIX wieku w polskich miastach - za wzorem niemieckim zaczyna się stroić choinki; jeszcze w latach 70-tych zeszłego stulecia opisujący Wielkie Księstwo Poznańskie Oskar Kolberg odnotował zwyczaj strojenia choinek jedynie we wsiach w okolicy samego Poznania. W końcu wieku jest to już zwyczaj nader rozpowszechniony.

Rolą najmłodszych było wyglądanie pierwszej gwiazdki. Gdy ta rozbłysła przy wigilijnym stole, zbierała się cała rodzina, w bogatszych chłopskich domach - wespół z czeladką. Do wigilijnego stołu zapraszano również samotnych i biednych, tradycyjnie też stawiano jedno wolne nakrycie. Nie tyle jednak wiązano ten obyczaj z gotowością przyjęcia nieznanego jakiegoś wędrowca, co z pamięcią o bliskich zmarłych, którym owo dodatkowe nakrycie miało być dedykowane.

U ks. Tomickiego z Konojadu opisującego obyczaje znanego sobie ludu czytamy, iż przeżegnawszy się znakiem krzyża świętego, gospodarz mówił; "Siadajcie wszyscy; przez cały rok służyliście mi, niech więc w tej nocy, kiedy Pan Jezus w ubóstwie się narodził, ja wam usłużę". Potem brał opłatek, łamał i dzielił się najprzód z żoną, potem z dziećmi, i z całą czeladką, życząc każdemu błogosławieństwa Bożego i do siego roku. Tak więc w wigilijny wieczór światło płynące z betlejemskiego żłóbka zrównywało jakoś wszystkich: gospodarzy i służbę.

Mistyczny wręcz urok otacza naszą staropolska wieczerzę wigilijną, arcydzieło sztuki kulinarnej naszych przodków i arcydzieło sztuki życia.,Jak pisali znawcy staropolskiego obyczaju kulinarnego, Maria Lemnis i Henryk Vitry: "Nasi arcykatoliccy przodkowie, mimo że tak skrupulatnie przestrzegali postu, który ograniczał się zasadniczo do wyłączenia mięsa i słoniny, potrafili uczynić z tego ograniczenia prawdziwie wyrafinowaną rozkosz dla podniebienia. Nic więc dziwnego, że polskie posty słynęły szeroko poza granicami Rzeczpospolitej". Potraw wigilijnych miało być dwanaście: jeśli jednak na magnackim stole wigilijnych przysmaków podano tyle, że grubo wykraczały one ponad tę świętą granicę, uznawano z wdziękiem, że wszystkie potrawy rybne za jedną uchodzić mogą. W chłopskich zagrodach nie borykano się z takimi problemami, tu potraw było zwykle dziewięć, choć często tylko trzy. Pierwszym wigilijnym daniem była postna zupa, na większości ziem polskich barszcz z uszkami, niekiedy zupa grzybowa czy migdałowa, u nas w Wielkopolsce - biała rybna. Do wigilijnej tradycji należał też groch z kapustą lub kapusta z grzybami, potrawy z suszonych grzybów, kompot z suszonych owoców, na wschodzie - słynna kutia z pszenicy, miodu, maku i bakalii, w Koronie - kluski lub bułki z makiem. Wszystko to tylko z lekka zakropione jakimś szlachetnym trunkiem.

Tak wszelako jadano tylko w bogatych domach, chłopska wigilia daleko była prostsza. Zacytujmy znów Oskara Kolberga: "Wieczerza w Wigilię Bożego Narodzenia składa się (w pow. Pozn., Średzkim, Szremskim) zwykle z następujących potraw: sinobiała zupa z konopi (jest to nasienie konopne rozmelone wodą), a czasami grochówka lub polewka z maku z jagłami; albo też więdka v. Zawiędka, czyli brukiew suszona na nitkach, nalana warem, sparzona i zakruszona mąką; kluski z kwaśnem (tj. ze sokiem z kapusty kiszonej); kluski z makiem; kluski z faryną (tj. cukrem miałkim, podlejszego gatunku) albo kluski z miodem; groch biały, czyli ogrodowy (tj. ziarka szabelonu bez strączków); grzyby suszone w oleju smażone; kapusta, jagły; gruszki i owoc suszony. Stanowi to liczbę dziewięciu potraw, z jakich wilija składać się powinna, a wśród nich są, jak to widać, trojakiego rodzaju kluski, czyli kluski z trzema doprawami". To wigilijne menu brzmi dziś dość egzotycznie. Już bardziej znajomo wygląda jadłospis podawany przez cytowanego już ks. Tomickiego z Konojadu, który pisał o polewce z konopi, grochu z kapustą, kluskach z makiem, jagłach, "śledziach z perkami", owocu suszonym i gotowanym, a na końcu jabłkach, orzechach i strucli.

Po tej smakowitej i wyczekiwanej niecierpliwie - bo cały dzień - rok cały - wieczerzy rozdzielano wigilijne podarki, których z utęsknieniem wyglądały szczególnie dzieci. W Wielkopolsce czekała na dzieci jeszcze jedna emocja, chodzące mianowicie po domach "Gwiazdory", zwane też w niektórych stronach (np. w Sulmierzycach) "Starymi Józefami". Byli to przebrani chłopcy z maskami na twarzy, z wysokimi czapkami - czasem z gwiazdą, czasem bez, a czasem gwiazdorowi z kijem i batem towarzyszyła ubrana na biało gwiazdka z rózgą, dzwonkiem i koszykiem pełnym jabłek i orzechów. Przyszedłszy do domu pytali o grzeczne dzieci i paciorki kazali mówić. Nie potrafiący pacierza powiedzieć albo zadenuncjowany przez rodziców, że niegrzeczny, dostawał rózgą albo i zgniłe jabłko mu się trafiało. Grzecznym dzieciom w nagrodę przypadały pachnące jabłuszka i garście orzechów.

Ciepło bijące z betlejemskiego żłóbka ogrzewać miało nie tylko ludzi, ale ogarniało i świat zwierząt, co jest jednym z piękniejszych aspektów naszej wigilijnej obyczajowości. Resztki więc z wigilijnego stołu skrzętnie zbierano, a następnie - zmieszane z sianem - podawano domowemu bydłu, które - jak wiadomo - miało o północy mówić ludzkim głosem. Dawano też bydłu opłatek, często specjalnie pieczony. Okruszki z wigilijnego stołu rzucano polnym ptaszkom, niekiedy nawet wystawiano jadło dla wilków, wierząc, że te - przyjęte w ten sposób do wigilijnego stołu - omijać będą przez rok cały zagrodę gościnnego gospodarza. Jak pisze O.Kolberg, w niektórych wielkopolskich wsiach gospodarze stukali drewnianymi laskami w drzewa w sadzie, mówiąc: "żebyście tak plenowały, żebyście owoców więcy jak liściów miały". Podobnie i stukał w ule ze słowami: "Wiedzcie robaszki, że się o 12 godzinie w nocy Pan Jezus narodzi, cieszcie się i wy."

Tak Boży pokój ogarniał całą polską ziemię, panów i chłopów, biednych i bogatych, ludzi i zwierzęta. A o północy, w tej najbardziej niezwykłej chwili całego roku przez całą polską ziemię, spowitą odświętną białą szatą skrzącego się śniegu, płynęło z głebi serc:


"Wśród nocnej ciszy, głos się rozchodzi
wstańcie pasterze - Bóg się wam rodzi...."


Read 20144 times

17, (4) 2000 - Boże Narodzenie



Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań