Heute ist Donnerstag, 28 März 2024
Lesung (Wort Gottes)
Gazeta parafialna

Nasz Ojciec Święty

W Rzymie: 1991.

Przemysław Matusik

Tak. Spotkałem się z Nim osobiście na krótką chwilę w Rzymie jesienią 1991 roku. Jednak o mało co poznałbym Go już w 1978, zanim został papieżem. Latem tego roku, wespół z dwiema koleżankami z naszej parafii, Iwoną Kozanecką i Kasią Marcinkowską, pojechałem bowiem na pierwszy stopień oazy w góry. Warto może napomknąć, że to właśnie od nas trojga rozpoczęła się tym samym historia naszej parafialnej oazy, ale o tym może kiedy indziej. Trafiliśmy do przygranicznej wioski Kacwin na Spiszu, skąd którejś niedzieli cała nasza kilkudziesięcioosobowa grupa udała się do nieodległych Łapsz Wyżnych na tzw. dzień wspólnoty, czyli spotkanie wszystkich okolicznych oaz. W Łapszach porwała nas wspaniała atmosfera wspólnotowego spotkania. W pewnym momencie, idąc z kolegami, zauważyliśmy spory tłum zgromadzony przed małym drewnianym kościółkiem. Jak nam powiedziano, był tam właśnie jakiś Kardynał z Krakowa, który zaszczycił swą obecnością nasz dzień wspólnoty. Niewiele nam to powiedziało. Nie wiedzieliśmy nawet, że nazywa się Karol Wojtyła i  że otacza stanowczą swą opieką młodzieżowe oazy, na których nauczono go śpiewać „Barkę”, drugi – obok „:Czarnej Madonny” przebój z ówczesnej oazowej listy hitów. Kardynał chyba rzucił jakąś dowcipną uwagę, bo ludzie wybuchnęli śmiechem. Ponieważ jednak my, stojąc z tyłu, nic nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy, machnęliśmy na to ręką i ruszyliśmy dalej ku innym, większym - jak się zdawało atrakcjom. Trzy miesiące później imię zlekceważonego przez nas Kardynała znalazło się na ustach całego świata.

Później była oczywiście pierwsza pielgrzymka roku ‘79 i następne: byłem w milionowym tłumie w Gębarzewie, śpiewałem „Czerwony pas” przed pałacem arcybiskupim w Gnieźnie, stałem pod oknem krakowskiej kurii, itd. itd. Wreszcie w 1991 roku udało mi się wyjechać do Rzymu na miesięczne stypendium Fundacji Jana Pawła II, dzięki któremu mogłem zbierać interesujące mnie materiały w zawierającym wspaniałe zbiory archiwum księży zmartwychwstańców. Mieszkałem w pełnym pielgrzymów Domu Polskim przy Via Cassia. W tym zmieniającym się tłumie zaprzyjaźniłem się z drugim stypendystą Fundacji, Arturasem Dubonisem z Wilna, też historykiem, zgłębiającym w Archiwum Watykańskim tajniki dziejów późnośredniowiecznej Litwy. Arturas miał w mojej historii odegrać ważną rolę. W dziewięćdziesiątym bowiem pierwszym roku Polacy już się w Rzymie nieco opatrzyli. Litwinów było zdecydowanie mniej, a ponieważ właśnie wyrwali się z łap Moskwy, patrzono więc na nich z większym zainteresowaniem, otwierając zarazem wiele zamkniętych dla tych bardziej pospolitych gości furtek. Tak więc właśnie Arturas któregoś dnia zapytał mnie, czy nie byłbym zainteresowany udziałem w środowej audiencji Ojca Świętego, ma on bowiem dostać wejściówki do Auli Pawła VI. Wątpliwości nie miałem żadnych, więc w środę 30 października z wejściówkami, otrzymanymi wcześniej w litewskiej sekcji Radia Watykańskiego, stanęliśmy przez Bazyliką Św. Piotra. Że wejściówki są dobre przekonała nas mina młodego szwajcarskiego gwardzisty, którego zapytaliśmy o drogę do Auli. Nie wiedzieliśmy jednak, jak są dobre do czasu, gdy w samej już auli elegancki pan porządkowy w szaro-fioletowym surducie nie zaprowadził nas do pierwszego rzędu i wskazał nam miejsca rzucając nasze bilety na krzesła. Czegoś takiego się nie spodziewaliśmy: kilkanaście metrów przed nami stał papieski tron. Aula powoli zaczęła się zapełniać. Obok nas usiadło dwoje czcigodnie wyglądających Słowaków, jacyś Afrykańczycy, za nami grupa pełnych energii księży z Los Angeles. Wreszcie pojawili się paradnie ubrani gwardziści w błyszczących hełmach i z halabardami, jeden z Amerykanów jęknął z podziwem - „oh my God!”, i wtedy szybkim krokiem wszedł Ojciec Święty. Powitała go burza oklasków. Wydał mi się wtedy jakiś smutny, jakby przejęty wewnętrznym bólem. Audiencja toczyła się swoim rytmem, najpierw były czytania z Księgi Powtórzonego Prawa, następnie Ojciec Święty wygłosił katechezę po włosku, wreszcie rozpoczęła się prezentacja poszczególnych grup. Młodzi Francuzi krzyczeli, Hiszpanie śpiewali coś z temperamentem wymachując czerwonymi chustami, angielski chór z Gibraltaru śpiewał po polsku „Góralu, czy ci nie żal!” Nasi Slowacy płakali. Był także i moment polski, ale jakoś Polacy tego dnia niczego wielkiego nie pokazali. Po odmówionym po łacinie „Pater noster” rozpoczęła się długa droga Ojca Świętego wśród zebranych, dla błogosławieństwa i osobistego kontaktu. Ponieważ byliśmy z lewej strony, przy wyjściu, do nas Ojciec Święty dotarł na końcu. Szedł szybko, Murzyna poklepał po ramieniu, przyjął wręczony Mu przez naszych Słowaków pamiątkowy medal wybity z okazji pobytu w ich kraju, wreszcie zwrócił się ku mnie. Zdołałem wyjąkać „Szczęść Boże Ojcze Święty” i pocałowałem pierścień, a On stał już przed Arturasem, który właśnie mówił że jest z Wilna. Na to Papież zagadał do niego po litewsku i zwrócił się do mnie chwytając za ramię: „też z Wilna?” - „Nie, Polak z Poznania” - Ojciec Święty spojrzał uważnie, był to bowiem czas różnych zadrażnień polsko litewskich, i powiedział: „Polak razem z Litwinem” , na co ja wybełkotałem coś w rodzaju „unia polsko – litewska... w nas”. Papież jeszcze raz spojrzał na nas, powtórzył melancholijnie, „Tak, unia polsko - litewska”, po czym pobłogosławił nas i poszedł dalej. Audiencja była skończona.

Długo jeszcze rozpamiętywaliśmy z Arturasem spotkanie z Ojcem Świętym, na nas obu, ten krótki, zdawkowy kontakt zrobił wszak wielkie wrażenie. Następnego dnia spłynął na nas nimb sławy za sprawa fotografa Arturo Mariego, który uwiecznił to wydarzenie: nasi współmieszkańcy z Via Cassia idąc po swoje zdjęcia zobaczyli nasze z samym Papieżem. Gratulowano nam i zazdroszczono.


9118 mal gelesen

30, (2) 2005 - Nasz Ojciec Święty



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań