Heute ist Donnerstag, 28 März 2024
Lesung (Wort Gottes)
Gazeta parafialna

Varia

Ze świata wewnętrznego
Trzy dni azylu

Joanna Jachimko

Jakoś inaczej oddycha się w te, bywa że mroźne, grudniowe dni, zwłaszcza w TE TRZY DNI. Bez wątpienia coś wisi wtedy w powietrzu.

Wszystko zaczyna się od tajemniczego poruszenia, może nawet pospolitego ruszenia. Atmosfera jest zdecydowanie gęstsza, ludzie biegają jak nakręceni, ulice zdają się być jednokierunkowe. Wszystko w koło krzyczy jednogłośnie "święta idą, idą święta....." Na każdym rogu katarynka uderzająca w ten sam ton. Nie udaje się nawet myślom zboczyć na mniej aktualny temat, bo albo wpadniesz na Świętego Mikołaja z ulotkami, albo miniesz chodzącą choinkę, albo zobaczysz swoje zniekształcone oblicze w dużej bombce dyndającej na wystawie sklepowej.

Wszystko to po trosze rozbudza, po trosze zabija ducha świąt. Jednak duch ten jest z natury nieśmiertelny, a zasięg wszędobylskiej komercji ograniczony.

Nie ma ona wstępu na wieczerzę Wigilijną. Tu obowiązuje inny rodzaj emocji. Mówię tu nie tylko o większej niż zwykle głębi uczuć religijnych, która jest kategorią zdecydowanie indywidualną, a pewnie nieliczni doznają jej pełni, ale o odczuciu zapewne zbiorowym, jakim jest rozentuzjazmowanie, rozmiękczenie, rozczulenie.

Te emocje, na ten czas nam dane, sprawiają, że jesteśmy jak czułe struny, emocjonalna plastelina. Przychodzą nam na myśl nasi kochani bliscy, jedzący wieczerze w Niebie, bardziej niż zwykle bolą rozłąki, zwłaszcza te zawinione. Ochoczo chce się naprawiać błędy. Łatwiej mówi się "przepraszam", słowo "przebaczam" nie kaleczy gardła.

I choć ta refleksyjność mogłaby popychać nas w samotność, zdecydowanie i uparcie nie chcemy być wtedy sami. Ach, co by się stało z kontaktami międzyludzkimi, gdybyśmy nie spotykali się chociaż od święta?

Ten szczególny entuzjazm duszy sprawia chyba, że świąt się wyczekuje, święta intensywnie się przeżywa, a kiedy nadejdzie czas na gremialny jęk zawodu: "Święta, święta i po świętach", pocieszeniem może być dla nas fenomenalna cecha naszej pamięci - wybiórczość. Wspomnienia świąteczne bardzo dobrze się konserwują. Chyba dlatego obrazy z dzieciństwa zahaczające o bożonarodzeniowy czas są zwykle takie wyraźne.

Różne rzeczy zapamiętuje dziecko. Z perspektywy dorosłego te zakotwiczone w pamięci dziecka historyjki są co najmniej zabawne. Kiedyś, na jednej z Wigilii rodzinnych, odbywających się według tradycyjnego i doskonałego scenariusza, ktoś z ucztujących zasugerował, by wszyscy, jak jeden mąż, opowiedzieli jakieś wspomnienie związane ze świętami Bożego Narodzenia. Pierwsze wypowiedzi były bardzo nieśmiałe, ale już po chwili rozpoczęła się wielka inwazja rozbrajających wspomnień.

Mój brat Michał zapamiętał jak zidentyfikował po brązowych butach wujka podającego się za Gwiazdora. Kuzyn Maciej (wtedy jeszcze kuzynek) opowiedział jak to popasterkową porą zachwycił się bułką z majonezem, którą z apetytem jadł mój brat. Brat chciał mu ją odstąpić, ale ponieważ kuzyn miał zakaz jedzenia majonezu (bo za tłusty), dobrodusznie zlizał majonez i ofiarował pozostałość głodnemu, (to a propos tego, że w święta jesteśmy lepsi) Kuzynka Małgosia zapamiętała swoje rozczarowanie, kiedy to ja dostałam odblaskową różową czapkę, o której ona tak marzyła. Mnie utkwiło w pamięci, jak mój brat woził drewnianym samochodem bez marki, igły, które opadły z choinki. Na środku pokoju wysypywał je z wywrotki, po czym znowu dokonywał załadunku i rozładunku. Łatwo się domyśleć, ze to on był największym oponentem rozbiórki łysego drzewka.

Nieco dojrzalsze wspomnienia mieli dorośli. Oni przywoływali w pamięci słodkie zgromadzenia całej rodziny - kilkudniowe zjazdy w pokoju zwanym "gościnnym". Ten największy z pokoi wydawał się za mały na ten duży stół z wielką ilością krzeseł, kilkoma łóżeczkami dziecięcymi zwożonymi na tę okazję, no i cały nasz "naród". Najwięcej wspomnień kręciło się wokół ówczesnego centrum naszej rodziny - mojej babci. Niejednemu łezka zabłysnęła w oku na samą myśl o tej dobrej i mądrej kobiecie, dzięki której do dziś święta są wspaniałym wydarzeniem w życiu mojej rodziny. Ta jedność doznaje uszczerbku tylko w jednej materii. Członkowie rodziny dzielą się na tych, którzy jedzą karpie i na tych, którzy tej tradycji stawiają opór. Ale... ekstremalistami są ci, którzy ścigają się na ilość zjedzonych sztuk.

Nawiązywanie do chlubnych bożonarodzeniowych tradycji przybiera coraz to nowsze formy. Namiastki wigilii - takie wigilijki, pojawiają się nowym zwyczajem w szkołach, zakładach pracy czy w innych społecznościach. I tak szczęśliwym przypadkiem tradycja taka ukształtowała się w mojej grupie studenckiej. Rok w rok, od siedmiu już lat, spotykamy się w czyimś domu przy stole z 12 potrawami. W tym komplecie widujemy się tylko ten jeden raz w roku i bardzo pilnujemy, żeby rokrocznie tradycji tej stało się zadość. Jest tak mimo tego i tym bardziej, że nasze drogi bardzo się porozchodziły. Można też powiedzieć, że i nasza uczelniana rodzina dysponuje własnym zasobem wspomnień świątecznych.

Kiedyś, na ostatnie przed Gwiazdką zajęcia na studiach, przyniosłam małą zgrabną choinkę, którą poprzedniego roku dostałam od przyjaciół na urodziny. Stojąc na biurku doktora X, miała stworzyć niepowtarzalny świąteczny nastrój, a doktora X, który zapowiedział kartkówkę, skłonić przynajmniej do zadania łatwych pytań. Ktoś inny przyniósł opłatek, ktoś czekoladowego Gwiazdora. Prowadzący, skądinąd bardzo miły człowiek, podziękował za opłatek, za gwiazdora i... za choinkę. Tego dnia widziałam ją po raz ostatni.

Następną choinkę dostałam od kolegi z grupy na kolejnym spotkaniu wigilijnym. Tak bardzo chciał mi wynagrodzić stratę sprzed roku, że oszukiwał przy losowaniu osoby, której miał sprawić prezent.

Przyjemnych skojarzeń jest znacznie więcej. W Boże Narodzenie 1975 r. pierwszy raz po narodzinach pojawiłam się w domu.

W II święto Bożego Narodzenia zaręczyłam się z narzeczonym, aktualnie jest już moim mężem. Również 26 grudnia pobrali się moi dziadkowie. Tego wprawdzie nie pamiętam, ale nigdy nie zapomnę 40 rocznicy ich ślubu, kiedy usiedli w tym samym co niegdyś kościele, w pierwszej ławce i trzymali się za ręce z taką radością jak 40 lat wstecz (jak sądzę).

Nie umiem nie czekać na święta, nie umiem się z nich nie cieszyć. Czekam na ten czas wspólnego bycia i na to moje niecodzienne rozrzewnienie. Czekam na tradycyjny, uporządkowany porządek zdarzeń. Nie ukrywam, że czekam na prezenty. Lubię ten moment, kiedy zrzucam szeleszczący papier, no i ten kiedy prezent ode mnie trafia do właściwym rąk. Lubię życzenia, które na ogół trafiają w sedno, nawet jeśli wszystkie trafiają w to samo sedno. Kocham tę rozczulającą aurę, która uczłowiecza, to ciepełko na duszy.


10027 mal gelesen

23, (2) 2002 - Boże Narodzenie



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań