Dziś jest Czwartek, 28 marca 2024
Czytania
Gazeta parafialna

Rozmaitości

Ze świata wewnętrznego
Gadające portrety

Joanna Żerdzińska

"Tak naprawdę nie wiem o czym napiszę, podobnie jak nie wiem co wydarzy się jutro". Takim wstępem chciałam opatrzyć artykuł, którego treść nieśmiało zarysowała się w mojej wyobraźni, w nocy z pewnej soboty, na pewną niedzielę. Choć nocna wizja uwzględniała wątek o białej damie, gadających portretach i innych bliżej nieokreślonych zjawiskach, nie do końca wiedziałam ku czemu zmierzam. Niespodzianką jest dla człowieka to co namaluje, upichci, to, co napisze. Prowadzą nas nasze myśli, nasze dłonie, tchnienie Boże. Pierwsze słowo, pierwszy krok wytycza kierunek.

Zastanawiałam się nad tym, jak bardzo łakniemy życia. Fakt, że żyjemy, jest dla nas bardzo naturalny. Rzadko kiedy go zgłębiamy. Wstajemy, galopujemy, kładziemy się spać. Nazajutrz to samo. Zmieniają się ludzie, zadania i pogoda. Owszem, po drodze jest czas na odpoczynek. Wtedy aplikujemy sobie coś dla ciała i duszy. Pierwsze najlepsze gdy tłuste i ciężkie, ale drugie im lżejsze tym lepsze. Przecież refleksja nad życiem nie relaksuje dlatego niechętnie się jej oddajemy. Najczęściej wtedy, gdy jest sprowokowana przez los. Żyję. Ot co. Wielka mi rzecz.

Przyznam się, że moja refleksja wzięła swój początek w szpitalu - królestwie bólu i strachu. Te uczucia udzielają się także odwiedzającemu. Czuje się nie w porządku z tym swoim brakiem cierpienia i kolosalnie bezradny. Ktoś krzyczy z bólu, ktoś bierze cię za lekarza, tak bardzo pragnie ratunku. Patrzysz, słuchasz i tak naprawdę możesz niewiele więcej. Czasami brak sił, by patrzeć i słuchać. Tyle, że zdrowy może w każdej chwili wyjść. Dla tych chorych często wyjścia nie ma. Czasami znają ten dzień i tę godzinę. Tego trzeba im właściwie zazdrościć, bo mogą się do tej chwili przygotować. Mogą spojrzeć w siebie, przewertować życie, jak album ze zdjęciami i zobaczyć wszystko czarno na białym.

Młodym, albo po prostu zdrowym, wydaję się, że oni jeszcze zdążą. Że przyjdzie czas na przykładne życie, dobre uczynki i zginanie kolan.

Tamtej nocy myślałam też o tym, że chciałabym w domu swoich marzeń urządzić jeden pokój z portretami przodków. Nieważne, że większości z nich nie znam. Z prababcią od strony taty minęłam się na świecie. Zerknęła na mnie z oddali i powiedziała : "Jedni przychodzą, a drudzy..." Odeszła po dwóch dniach.

Tak, pradziadkowie na ścianach. Tutaj tacy malutcy i niewinni. Metr dalej w wieku dojrzałym, potem starczym. Poniżej ich dzieci. Można pogubić się kto jest kto, kto czyj, kto od kogo. Tu wiek jest kategorią względną. Na ścianie czas tak szybko płynie. Ludzie tracą urodę w zawrotnym tempie. Wrażenie jest dużo silniejsze niż wtedy, gdy słyszymy od starszej pani "Byłam kiedyś piękną kobietą, a teraz...", a od pana: "kiedy byłem piękny i młody" Czy, tak bardzo się wtedy sobie podobali, czy raczej piękno i młodość stają się z czasem synonimami. Tak wiele znaczy młodość. Jest wartością samą w sobie. Tym większą, im trudniejszą do stwierdzenia naocznie. Pocieszeniem jest wtedy tzw. młody duch, który przysługuje bez względu na surowy ton metryki urodzenia.

Od umiłowania młodości silniejsze jest tylko umiłowanie życia. Kurczowo trzymamy się ziemi. Tak nam tu dobrze. Mimo wszystko. Mimo strasznej historii, trudnej rzeczywistości i niepewnego jutra.

Co mnie zadziwia, tak naprawdę bagaż złych doświadczeń wcale nie osłabia woli życia. Nie przeżyłam wojny. Wiem, że była straszna, bo to fakt historyczny. W emocje ludzi wojny nigdy nie wczuję się w pełni. To po prostu niemożliwe. Ale i oni przywiązali się do życia. Ziemia podoba się nawet przywiązanym do łóżka. Ucieszą się z każdego kolejnego miesiąca, który lekarz wywróży z karty choroby.

A czasem i brzytwy chwyta się człowiek byleby przeżyć.

Jak bardzo zdeterminowani byli moi przodkowie? Wprawdzie wybrałabym "portery uśmiechnięte", ale chyba się nie pomylę twierdząc, że bardzo różnorodna musiała być niegdyś mimika twarzy moich krewnych? Jakie doświadczenia kryją się za cienkim zdjęciem w sepii. Gdyby mogli przemówić, co by powiedzieli? Może: "Dziecko, żyj tak jakby każdy dzień był twoim ostatnim", albo "Bądź mądra, patrz w wieczność". Boję się, że to bym usłyszała w swoim pokoju marzeń. Boję się, bo w głębi duszy wiem, że pożądany jest dystans do ziemi. Z drugiej strony tak trudno "porzucić łakocie i jeść tylko witaminy", zwłaszcza jeśli jest się jeszcze "pięknym i młodym".

Jakże bezpieczne są nieme obrazy. Praprzodek nie krzyczy, że ciężko pokutować w czyśćcu przez półtora wieku. Że droga do nieba taka kręta i wyboista, że żałuje, że tej pani, co wisi koło niego, nie przeprosił, bo był za dumny. Nie ma uświadamiania, przestróg i nawracania. Oni swoje tam. My swoje tu. Ale nawet ciche portrety mają coś do przekazania. Patrzę i wiem, że będę kiedyś portretem. Kiedyś ktoś powie słodkiemu maluchowi " to babcia Asia" i może na tym skończy, choć chciałoby się, żeby dodał "Święty był z niej człowiek. Tak mi jej brak." Dla następnych pokoleń będę już kimś zupełnie anonimowym, pół biedy, jeśli z dopiskiem "święta".

I takie to rozważania snułam w nocy z soboty na niedzielę. Nie wiedziałam o czym jednak napiszę, podobnie jak nie wiedziałam, co wydarzy się jutro. Nazajutrz, doświadczyłam, razem z narzeczonym, wrażenia początku końca. To była chwila. Uderzenie, pisk opon, uderzenie i... życie toczy się dalej. Wprawdzie dużo dotąd razem przeżyliśmy, ale nigdy w dosłownym tego słowa znaczeniu. Widzę wiele alternatyw dla szczęśliwego zakończenia, w tym jedną, nazwijmy to, ostateczną. A przecież jesteśmy jeszcze tacy młodzi.

Mama mi wytłumaczyła dlaczego żyjemy. "Powierzyłam was Matce Bożej. Nie mogło wam się nic stać" - powiedziała tamtego dnia.

Nie wiem, czy czuć się jak ocalona, czy jak nowo narodzona. Na zmianę czuję się raz tak, raz tak. Jeszcze wyraźniej czuję, jak śliska jest granica i jak bardzo nieokreślona w czasie. Wiem, że za horyzontem roztacza się lepszy świat. Nigdy jednak nie cieszyłam się tak bardzo z tego, że jestem ciągle po tej stronie. Teraz mówię "Żyję. To wielka rzecz". Oto dostałam czas na przykładne życie, dobre uczynki i zginanie kolan. Ciągle mogę walczyć o dobry wizerunek u potomnych. Przede wszystkim zaś u tego, którego wolą było, bym żyła.

Planuje się życie, nie planuje się śmierci. Gdyby było odwrotnie, słowo, które wieńczy poprzednie zdanie, łatwiej przechodziłoby przez gardło, a ja odważyłabym się użyć je więcej niż jeden raz, zważywszy, że głównie o białej damie z kosą była tu mowa.

Jednak, kto jeszcze żyje, jak ja, może tak zaplanować życie, żeby w życiu po życiu żył pełnią życia.


Przeczytano 9958 razy

19, (2) 2001 - Uroczystość św. Piotra i Pawła



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań