Today is Thursday, 28 March 2024
Lection
Gazeta parafialna

History

Krakowskie wigilie w połowie XIX wieku

Maria Estreicherówna

Wieczerza wigilijna była prawdziwą uroczystością rodzinną. (...) Wprawdzie moi dziadkowie pochodzili z niemieckich rodzin i byli dopiero pierwszym spolszczonym pokoleniem, ale starali się obserwować polskie tradycje nader ściśle, chociaż nie całkiem jednolicie według zwyczajów jednej okolicy. Stół zaścielano sianem pod obrusem. Wieczerzę rozpoczynano łamaniem się opłatkiem z miodem, najpierw między sobą, potem w kuchni ze służbą, która miała tam zastawiony osobny stół wigilijny. Szereg potraw otwierała zupa czekoladowa, podawana tylko ten jeden raz w roku, potem szły cztery gatunki ryb, następnie kutia, ale zmodernizowana, bo przyrządzona nie z pszenicy, lecz z ryżu z makiem i miodem. Ta typowa dla ruskich kresów potrawa przywędrowała do krakowskiej mieszczańskiej rodziny niemieckiego pochodzenia może wskutek tego, że mój pradziad ze strony babki przebywał czas jakiś w Stanisławowie jako audytor wojskowy. Deser stanowiły jabłka, orzechy i bakalie. Za napój służyły wina rozmaitego gatunku. Pani domu nigdy nie wstawała od stołu w czasie wilii, inaczej tłukłyby się garnki przez cały rok. Babka moja skrupulatnie też przestrzegała, by w ten dzień do stołu zasiadała parzysta liczba osób, gdyż nieparzysta groziła śmiercią jednemu z biesiadników. Dwa razy tylko odstąpiła od przesądu; raz siedziało już dwanaście osób przy stole, gdy dowiedziano się, że sąsiad, Leon Mikuszewski, spędza samotnie wieczór. Sprowadzono go więc, mimo że miał być trzynastym, i rzeczywiście umarł w ciągu roku. Drugi raz wieczerzano w dziewięć osób, a w kilka miesięcy później umarł mój dziadek. Te dwa wydarzenia utrwaliły w rodzinie wiarę w feralność nieparzystej liczby i odtąd, by jej uniknąć, sadzano kogoś ze służby przy stole wigilijnym, gdy zaszła potrzeba.

Nad stołem zwieszało się oświetlone drzewko na sznurze, więc dające się spuszczać. Ozdobione było mniej zbytkownie niż dzisiejsze, bo przeważnie tylko jabłkami, piernikami i złoconymi orzechami, lecz za to gałęzie łączono girlandami z migdałów i rodzynków. Zwykłą ozdobą był też "świat" ulepiony z opłatków, zwykle różnokolorowych, który dziś już rzadko się spotyka. Z opłatków fabrykowano i inne ozdoby: mój ojciec wzbudził zachwyt u swej przyszłej żony, gdy jej ofiarował na gwiazdkę jako małej dziewczynce ulepiony własnoręcznie z opłatków piętrowy dom z pokojami, dymnikami, drabiną, dwoma psami i tablicą z nazwiskami właściciela i lokatorów.

Dziwna rzecz: w rodzinie mego ojca nazywano drzewko stale polskim wyrazem "sad"; może właśnie dlatego, że starano się uniknąć wszelkich śladów niemieckiego pochodzenia, natomiast w czysto polskiej rodzinie mojej matki używano czasem wyrazu "Christbaum", co by świadczyło, że odczuwano jeszcze drzewko jako zwyczaj pierwotnie niemiecki.

W rodzinie mego ojca i w kółku ich bliższych znajomych sad był źródłem niewyczerpanej radości dla młodego pokolenia. Ubierano drzewko bardzo sztucznie, łącząc nitki, na których łakocie wisiały, w ten sposób ze świeczkami, że gdy która się dopalała, przysmak spadał na ziemię. Od świąt aż do Trzech Króli co dnia w innym domu odbywało się obieranie drzewka, na które schodziły się wszystkie znajome dzieci, a spadłe łakocie rozdzielano między nie całkiem równo. (...)

Do przeżytków należał już wówczas zwyczaj, by po wyjściu z domu po wieczerzy zapytywać o imię pierwszej spotkanej osoby. Młodzież ciągnęła stąd wróżby o imieniu przyszłej żony czy męża.


Read 10078 times

17, (4) 2000 - Boże Narodzenie



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań