Dziś jest Czwartek, 28 marca 2024
Czytania
Gazeta parafialna

Nasi podróżują

Wśród żołnierzy - chrześcijan na ziemi Czejenów RMH - Interaction 2000

sierż. pchor. Łukasz Żakowski

W lipcu tego roku brałem udział w konferencji dla młodych oficerów i podchorążych organizowanej przez amerykańskie stowarzyszenie ACCTS w Stanach Zjednoczonych. The Association for Christian Conferences, Teaching and Service (Stowarzyszenie dla wspierania chrześcijańskich konferencji, kursów i służb) jest organizacją mającą na celu wspieranie wszelkich przedsięwzięć związanych z szerzeniem chrześcijaństwa wśród amerykańskich żołnierzy i nie tylko. Z formalnego punktu widzenia ACCTS stanowi integralną część ogólnoświatowego ruchu chrześcijan służących w różnych armiach. W Stanach Zjednoczonych ACCTS wspiera pod względem logistycznym i administracyjnym Amerykańskie Stowarzyszenie Żołnierzy Chrześcijan (AMCF). Teraz chciałbym podzielić się swoimi przeżyciami i doświadczeniami.

Pierwszy raz usłyszałem o Rocky Mountain High - Interaction rok temu na Węgrzech w trakcie międzynarodowego spotkania żołnierzy - chrześcijan. Opowiadał o tym jeden z amerykańskich gości, biorący udział w spotkaniu nad Balatonem. Mówił on o wielu atrakcjach związanych z pierwszą częścią spotkania oraz o bogatych doświadczeniach i duchowej wartości części konferencyjnej. Wtedy nawet nie przypuszczałem, że będzie mi dane wziąć udział w tym spotkaniu. Minął jednak rok i dzięki staraniom u przełożonych jednego z moich wykładowców płk I. Sawickiego otrzymałem taką szansę. Po wielu zabiegach w końcu otrzymałem zgodę na wyjazd i dnia 5 lipca 2000 o godz. 20.00 rozpocząłem swoją wyprawę.

Podróż miała kilka etapów: do Pragi pociągiem, z Pragi do NY samolotem, a następnie do Denver.

Po przybyciu na miejsce w Denver pierwsze dwa - przeznaczone na aklimatyzację - dni spędziłem u uroczej starszej pani Louisy Buxton. Jest ona wdową po amerykańskim oficerze, Cleo Buxton, który był jednym z pomysłodawców Rocky Mountain High. Na jego cześć obóz, w którym mieszkaliśmy, nosi jego imię: "Camp Buxton". Owa kobieta, mimo już podeszłego wieku, nadal aktywnie działa i pracuje dla ACCTS.

Po dwóch dniach pobytu w Denver zostałem samochodem "przetransportowany" już do właściwego miejsca - Spring Canyon w Górach Skalistych, na dawnych ziemiach Czejenów. Jest to przepiękny zakątek położony około 120 mil (ok.192 km) od Denver. Tam rozpoczęła się pierwsza część mojej lipcowej eskapady - obóz noszący nazwę Rocky Mountain High. Na kolejne dni były zaplanowane różne atrakcje. Jedno było niezmienne - każdy poranek zaczynał się od wspólnego spotkania z Bogiem na modlitwie. Natomiast ostatnim punktem wieczoru były rozważania nad Biblią, słowami Stwórcy, które mogą mieć szczególne znaczenie w naszej służbie dla ojczyzny i nie tylko (jednym z tematów, które poruszaliśmy, była np. sprawa dotycząca wzajemnych relacji między małżonkami, ich szacunku do siebie). Poranna modlitwa ze względu na ograniczone ramy czasowe sprowadzała się do półgodzinnego wspólnego rozważania dotyczącego np. tego, jak pogłębiać swą wiarę w Jezusa. Często medytowaliśmy nad tekstami Pisma św., lub wyszukiwaliśmy w nim fragmentów na zadany temat, dotyczących np. wielkości Boga, Jego miłości do człowieka itp.

Natomiast wieczorne spotkania niejednokrotnie przeciągały się do późnych godzin. Z reguły zaczynaliśmy i kończyliśmy śpiewem. Następnie rozważaliśmy jeden z tematów zawartych w materiałach, uprzednio przygotowanych przez organizatorów. Były one bardzo umiejętnie dobrane, a dotyczyły rzeczywistych problemów mogących nurtować współczesnych dowódców - chrześcijan w trakcie trudnej służby wojskowej. Materiały, które otrzymaliśmy pierwszego dnia pobytu w Spring Canyon, zawierały także pytania-klucze do każdego z tematów oraz fragmenty Biblii, w których powinniśmy szukać odpowiedzi. Już na początku próbowaliśmy rozważać możliwość służby w armii człowieka głęboko wierzącego (Ewangelia według św. Mateusza 8:5-10, Ewangelia według św. Łukasza 3:14, List do Rzymian 13:1-4). Później rozmawialiśmy także o stosunku Boga do dyscypliny w wojsku, konieczności wykonania rozkazu, posłuszeństwie. Zdarzało się jednak tak, iż zapominaliśmy o zaplanowanym na dany dzień temacie i rozważaliśmy inny nurtujący nas problem. Nad całością spotkań czuwał 43-letni emerytowany pułkownik marines, weteran m.in. akcji w Bejrucie, Mel Spiese. Był on naszym przewodnikiem po Biblii oraz nierzadko odnosił fragmenty Pisma św. do konkretnych sytuacji, w których znalazł się osobiście podczas swojej bogatej kariery militarnej.

Nie będę ukrywał, że lecąc do USA miałem nadzieję, że oprócz duchowych doświadczeń wezmę udział także w wielkiej przygodzie. To co jednak przeżyłem przez 10 kolejnych dni, 8-17 lipca, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Rodeo

Naszą grupę stanowili Amerykanie: pułkownik Mel Spiese wraz z kadetami i młodymi oficerami D'Arcy (to imię!), Katriną, Tarą, Kelly oraz Benem. Prócz tego był również Norweg Stein, młody oficer z Południowej Afryki Eugene oraz moja skromna osoba. Mieszkaliśmy w obszernych namiotach. Pierwszy dzień był przeznaczony na dotarcie na miejsce oraz zakwaterowanie. Jednak zaraz po przyjeździe nasza dopiero co poznana przewodniczka, Kristy, zaprosiła naszą zagraniczną trójkę na jedną z typowo amerykańskich rozrywek - rodeo. Wkrótce poczuliśmy się, jakby wstawiono nas do środka amerykańskiego filmu: siedzieliśmy na trybunach wśród tłumu mężczyzn w kowbojskich kapeluszach, żujących gumę i krzyczących -ihaaa! za każdym razem gdy na arenie lądował albo spętany lassem cielak, albo wysadzony z siodła jeździec.

Przeprawa przez jezioro

Drugi dzień pobytu w Spring Canyon upłynął pod znakiem przeprawy przez pobliskie jezioro przy użyciu dwóch lin, kilku karabinków i jednego bloczku. Było wiele śmiechu i zabawy. Kolejne przedsięwzięcie było już "poważną sprawą". Trzeciego dnia bowiem została zaplanowana wspinaczka skałkowa (climbing & rappelling). To było coś niesamowitego. I choć wróciliśmy bardzo "poobdzierani", gdyż skały miały krystaliczną strukturę i nie oszczędzały naszej skóry, to jednak nikt nie zwracał uwagi na odniesione "rany". Poranek kolejnego dnia był przeznaczony na spakowanie wszystkich potrzebnych rzeczy na czterodniową wyprawę. Po zjedzeniu obiadu lub, jak kto woli - lunch'u, wyruszyliśmy na szlak. Pierwszy obóz rozbiliśmy nad pięknym jeziorem Hartenstein. Tam spędziliśmy noc. Następnego dnia po porannej modlitwie oraz śniadaniu był czas przeznaczony na indywidualne spotkanie z Bogiem. W ciągu trzech kolejnych godzin mogliśmy poprzez podziwianie otaczającej nas natury, czytanie Biblii, rozmyślania, obcować sam na sam z Bogiem. Następnie wyruszyliśmy w dalszą drogę. wejście na Mount Yale Trzeci dzień był przeznaczony na wejście na Mount Yale. Góra ta ma 14 196 stóp wysokości, czyli ponad 4 tys. m. nad poziomem morza: u szczytu zapierało nam dech w piersiach nie tylko jednak z powodu właściwego już tym wysokościom rozrzedzonego powietrza, co i fascynujących widoków rozciągających się po horyzont. Na ostatni dzień naszej wyprawy był zaplanowany powrót do miejsca rozpoczęcia wyprawy i czas na rozpakowanie. Jednak nasza przewodniczka zorganizowała nam kolejną niespodziankę - wyjazd do Hot Springs, czyli gorących źródeł. Taka kąpiel była bardzo relaksująca i przyjemna szczególnie dla naszych nóg. Po wyprawie przyszła kolej na "mountain biking", czyli jazdę na rowerach górskich. To było naprawdę coś wspaniałego. Przedostatniego dnia RMH przeżyliśmy jeszcze jedną fascynującą przygodę. Był to mianowicie spływ rwącą Arkansas River.

Dziesiąty dzień amerykańskiej części naszej grupy upłynął na przygotowaniach do wyjazdu. Nasza egzotyczna trójka (Stein, Eugene i ja) przeprowadziła się natomiast do domku o nazwie "Princeton", gdzie przez następne cztery dni miała się odbywać druga część naszego formacyjnego pobytu - konferencja Interaction 2000.

grupa

W Interaction 2000 oprócz Stein'a, Eugene'a i mnie brała udział także kanadyjska kadetka - Shiya oraz ludzie bezpośrednio związani z ACCTS czyli Dell McDonald, Cal i Linda Dunlap, Don i Sue Meyer, Emanuela Kalemi oraz Tom Hemingway. To, co przeżyłem przez następne cztery dni, było nie mniej fascynujące jak przygody związane z RMH. Szczególnie lubiłem codzienne spotkania z Tomem Hemingway'em, emerytowanym pułkownikiem Armii Stanów Zjednoczonych, który dzieciństwo spędził w Japonii na Okinawie, gdzie stacjonował jego ojciec. Karierę oficera rozpoczął, trafiając do amerykańskiej bazy na Kubie - Guantanamo. Przez dwa lata był dowódcą batalionu piechoty podczas wojny wietnamskiej. To tylko niewielka część jego fascynującego życiorysu. Właśnie w ciągu trzech spotkań z pułkownikiem uświadomiłem sobie, że nawet w najbardziej ekstremalnych warunkach można przynajmniej starać się być zarówno dobrym dowódcą, jak i chrześcijaninem. T. Hemingway postawił sobie za cel udzielenia nam kilku wskazówek mogących pomóc osiągnąć założony cel. Za najlepszą drogę stania się dobrym dowódcą uważał przede wszystkim wzorowanie się na Jezusie Chrystusie, modlitwie za własnych podwładnych, okazywanie zainteresowania problemami swoich żołnierzy, a także nieustanne zgłębianie swojej wiedzy i kompetencji w zakresie własnych obowiązków.

Kolejnym celem konferencji było przedstawienie przez Cal'a Dunlap'a jednego ze sposobów czytania i poznawania Biblii. Model ten w języku angielskim nosi nazwę "Inductive Bible Study" i jest przeznaczony dla małych grup żołnierzy. Pokrótce można powiedzieć, iż jest to bardzo nieformalny sposób "studiowania" Pisma św., charakteryzujący się kreatywnością objawiającą się w głównych cechach metody, takich jak: skupienie się na krótkim fragmencie, ogólna aktywność grupy, brak głównego prowadzącego, próba odpowiedzi na podstawowe pytania (o czym mówi nam dany fragment, co ta wiadomość oznacza dla mnie, a co dla nas wszystkich). Podczas pierwszego naszego spotkania zostały nam przedstawione główne wskazówki posługiwania się tą metodą, natomiast w czasie dwóch kolejnych dni zostaliśmy podzieleni na dwie grupy i poznawaliśmy dany sposób czytania Biblii praktycznie.

Nie mniej interesującą sprawą były tematy przygotowane przez Lindę Dunlap i Emanuelę Kalemi. Dotyczyły one jednego ze stylów modlitwy nazywanego przez Amerykanów "conversational prayer". W skrócie można powiedzieć, iż jest to rozmowa z Bogiem prowadzona w małych grupach; konwersacja charakteryzująca się nieformalnych stylem. Główne cechy takiej modlitwy są bardzo podobne do przedstawionego powyżej poznawania Pisma św., a mianowicie modlitwa powinna być prowadzona w małych grupach, wszyscy chcący aktywnie uczestniczyć powinni mieć prawo wypowiedzenia się, brak"prowadzącego" modlitwę. Zaletą tego rodzaju modlitwy jest możliwość skupienia wszystkich uczestników na sprawach dotyczących np. jednej osoby (członka grupy) lub konkretnego wydarzenia.

Ostatnim punktem Interaction 2000 była wizyta w Akademii Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych Ameryki w Colorado Springs (tak, tak - to tam działała Doktor Quinn). Niestety ja nie mogłem uczestniczyć w tej części spotkania, gdyż musiałem wracać do Polski, znów przez Denver, NY i Pragę. Jednym z ostatnich moich amerykańskich przeżyć było uczestnictwo w Denver w ślubie znajomych: Lindy i Cala Dunlapów. Cal poradził mi, bym do kościoła założył wyjściowy polski mundur; jak się okazało, po nabożeństwie wszyscy chcieli mieć zdjęcie w towarzystwie nie tylko pary młodej, ale i polskiego żołnierza.

To były z pewnością dwa tygodnie, których nie zapomnę do końca życia. Był to czas wielu przygód, ciekawych spotkań, rozmów, prób odpowiedzenia sobie na wiele podstawowych pytań. Przede wszystkim poznałem wspaniałych ludzi, odkryłem, iż Boga można poznawać nie tylko przez modlitwę, ale również przez wspólną zabawę i wysiłek.


Przeczytano 10187 razy

16, (3) 2000 - Jesień



Copyright 2003-2024 © Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri i parafia pw. NMP Matki Kościoła w Poznaniu
stat4u
Kalendarz
Czytania
Kongregacja Oratorium Św. Filipa Neri - Poznań